Odkąd oficjalnie stał się trupem, pan Tomasz Kokoszyński (46 l.) z Bydgoszczy nie może wziąć kredytu, dostać legalnej pracy ani zameldować się w mieszkaniu. Ba, nie jest w stanie zarejestrować się nawet w pośredniaku... Został przecież skreślony z ewidencji ludności.
- Uśmiercili mnie dosłownie i w przenośni - rozkłada ręce mężczyzna. - Szkoda, że "za życia" kredytów nie nabrałem. Nie musiałbym teraz nic spłacać - żartuje.
Dramat pana Tomasza to skutek... rodzinnych nieporozumień. Mężczyzna zerwał kontakty z najbliższymi 15 lat temu. Od tamtej pory nie utrzymuje kontaktu ani z żoną, ani z sześciorgiem rodzeństwa. Pech chciał, że niedawno w jednej z bydgoskich kamienic zasłabł mężczyzna.
- Widziałem potem jego zdjęcie. Był podobny do mnie jak dwie krople wody. Po prostu mój sobowtór - mówi pan Tomasz. Sobowtór zmarł. Ponieważ nie miał przy sobie dokumentów, policjanci opublikowali jego zdjęcie. Szukali kogoś, kto go rozpozna.
Wtedy zgłosiła się siostra pana Tomasza. To ona dokonała też osobiście identyfikacji zwłok. Pan Tomasz nic o tym oczywiście nie wiedział. O własnej śmierci poinformowali go znajomi. Tuż przed pogrzebem...
- Ale zrobiło się zamieszanie - wspomina bydgoszczanin. - Towarzyszyć mi w ostatniej drodze przyjechała rodzina. Niektórzy pofatygowali się z bardzo daleka - ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, a nawet Brazylii. Pogrzeb miał odbyć się w sobotę. Ksiądz był już zamówiony. I nagle trup stanął przed nimi żywy... - opowiada.
Mężczyzna pobiegł na policję, by odkręcić sprawę. Ale dowiedział się, że już na to za późno. - Wręczono mi akt zgonu i wyniki sekcji zwłok - mówi. - I co ja mam teraz zrobić? - pyta.
Tomasz Kokoszyński jest załamany. Musi teraz udowodnić urzędnikom, że żyje, żeby wpisano go znów do ewidencji ludności. Zdaje sobie jednak sprawę, że może to być trudne i czasochłonne.