Mateusz N. (33 l.) z Bydgoszczy to jedna z najciężej rannych ofiar pirata z hondy civic, który na sopockim deptaku urządził jatkę - Nigdy mu nie daruję tego, co mi zrobił - mówi "Super Expressowi". - Powinien poczuć to co ja. Może wtedy ruszyłoby go sumienie - dodaje.
Mateusz wie, że jego życie wisiało na włosku. Michał L. (32 l.), który w sobotnią noc urządził sobie krwawy rajd po ul. Bohaterów Monte Cassino w Sopocie, uderzył w niego, a potem wlókł kilkanaście metrów na masce auta.
- Spadłem na twarz, jakimś cudem nie znalazłem się pod kołami - wspomina mężczyzna. Mimo że nie stracił przytomności, ból całego ciała, a przede wszystkim twarzy był tak wielki, że od tamtej chwili prawie niczego nie pamięta.
- Ocuciłem się dopiero w szpitalu - mówi. Lekarze od razu zaczęli go opatrywać. - Mam połamane kości twarzy, otarcia, no i uraz oka, nie wiadomo, co będzie dalej, czy będę jeszcze na nie widział... - martwi się poturbowany przez Michała L. bydgoszczanin.
Mateusz przyjechał do Sopotu tylko na weekend. Chciał odpocząć z przyjaciółmi, odreagować ciężki tydzień pracy. Z zawodu jest tłumaczem, skończył filologię angielską. Ale jego pasją jest piłka nożna. Gra w amatorskiej lidze.
- Przez tego wariata będę musiał z tego teraz zrezygnować - rozkłada ręce. I dodaje, że szaleniec z Sopotu powinien zostać przykładnie ukarany. Tym bardziej że w ogóle nie poczuwa się do winy. Jak już pisaliśmy, w czasie przesłuchania z kamienną twarzą oświadczył prokuratorowi, że nie żałuje tego, co zrobił.
- Lepiej dla niego, by nigdy nie wpadł w moje ręce - mówi. - Taki człowiek nie ma uczuć. Żeby zrozumiał, co narobił, sam chyba musi doświadczyć bólu - dodaje wściekły mężczyzna.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail