Pani Wioletta (49 l.), mama Sebastiana, nie może pogodzić się z okrutnymi myślami, że już nigdy nie przytuli do siebie syna, nie porozmawia z nim, nie zobaczy jego serdecznego uśmiechu.
Kobieta opowiada, jak szalała z niepokoju, kiedy zrobiło się bardzo późno, a Sebastian nie wracał z dyskoteki.
- Martwiłam się tej nocy o niego. Przecież syn zawsze wracał na noc, tak był wychowany. Wysyłałam SMS-y, dzwoniłam kilkadziesiąt razy. Niepokoiłam się, że nie ma z nim kontaktu - opowiada zapłakana. Sebastian był spokojnym, sympatycznym chłopakiem. Mieszkał z rodzicami. Pracował w piekarni w Małej Nieszawce pod Toruniem. W sobotę po pracy poszedł na ostatnią w swoim życiu dyskotekę...
Wiadomość o tym, że nie żyje, spadła na jego rodziców jak grom z jasnego nieba. Okazało się, że na dyskotece Sebastian spotkał Łukasza R. Znali się od dziecka, mieszkali niedaleko siebie. Pewnie dlatego z imprezy razem wracali taksówką. Kiedy podjechali pod dom Łukasza, wysiedli obaj. Łukasz R. zaproponował Sebastianowi, by wstąpił do niego. Na swoje nieszczęście chłopak poszedł do tego bydlaka.
W mieszkaniu doszło do kłótni o rachunek za taksówkę. Kiedy Sebastian postanowił wyjść, Łukasz R. z nożem wybiegł za nim. Kilka razy zatopił ostrze w brzuchu Sebastiana i zostawił konającego kolegę na ulicy. Dopiero nad ranem ktoś zadzwonił na pogotowie i poinformował o mężczyźnie leżącym we krwi na chodniku.
Policjanci zatrzymali Łukasza R. Zwyrodnialec był już notowany za podpalenia. Przyznał się do zamordowania Sebastiana. Grozi mu dożywocie. - To za śmierć naszego synka za mało! - płacze Marian Jabłoński (55 l.). - Dlaczego prawo dla takich oprawców jest tak łagodne? Dlaczego w naszym kraju nie ma kary śmierci?! - pyta zdruzgotany.