To był ich ostatni rodzinny spacer. W Nowy rok Paweł J., policjant, z żoną Bożeną i synami 9-letnim Damianem i 8-letnim Hubertem wybrali się odwiedzić groby bliskich na cmentarzu. Po drodze spotkali znajomych Ryszarda P., Małgorzatę P. z córeczką, 10-letnia Julią i ich przyjacielem, Krzysztofem B.
Szli spacerem po chodniku, nie spodziewając się, że zaraz stracą życie. 26-latek nadjechał z taką prędkością, że nie było szans na ucieczkę. Był pijany, pod wpływem marihuany i narkotyków. Ledwo stał na nogach, ale wsiadł za kierownicę i rozpędzony staranował dwie szczęśliwe rodziny.
– Bezwładnie pospadali na ziemię, a BMW przekoziołkowało. Zatrzymałem się i ruszyłem na pomoc. Jedną osobę ułożyłem na boku, bo strasznie pluła krwią. Słyszałem jęki, widziałem agonię tych ludzi. Jedna osoba swoim ciałem przykryła dziecko – wspomina dramatyczne przeżycie pan Zbigniew, świadek wypadku.
Pięć osób zginęło na miejscu. 9-letni Damian zmarł w karetce, a jego młodszy brat Hubert, walczy o życie w szpitalu. Najmniej poszkodowana jest 10-letnia Julia. Dziewczynka ma niegroźne urazy i potłuczenia. Ale najgorsze jest to, że nie ma już mamy i taty. W szpitalu długo dopytywała się, dlaczego jej nie odwiedzają. W końcu w obecności psychologa 10-latka dowiedziała się, że jej rodzice nie żyją.
Czytaj więcej: Masakra w Kamieniu Pomorskim: Zobacz, co zrobiłeś bydlaku! [DUŻO ZDJĘĆ]