Mężczyzna nie płacze, choć każde słowo o synu z trudem przechodzi mu przez ściśnięte gardło. Podkreśla, że mu nie wypada, bo jest potomkiem chłopów małorolnych rodem z Lubelszczyzny. Jak to mówią, soli tej ziemi... To postawny i silny mężczyzna. Tak ciałem, jak i duchem.
- Syn siłę i upór miał po mnie. W 2003 roku został funkcjonariuszem BOR. Najpierw ochraniał Kwaśniewskiego, potem Kaczyńskiego. Teraz, od ponad dwóch lat Marię Kaczyńską. On ją kochał tak jak matkę. Bo Ona taka właśnie dla niego była - mówi pan Stanisław i dodaje: - Syn oddałby za nią życie. I to bez dyskusji. I nie tylko dlatego, że to była jego praca. On po prostu uwielbiał Prezydentową. Jak o Niej opowiadał, to mówił z wielką radością, miłością i szacunkiem. Latał z Nią wszędzie. A ja byłem z Niego taki dumny - mężczyzna zawiesza głos.
Ostatni raz syna widział w święta. Marek przyjechał do Dziewierzewa na Kujawach, gdzie ostatecznie osiedliła się jego rodzina. Tu mają ziemię. Po Wielkanocy odezwał się do bliskich tylko raz - że spokojnie dojechał do Warszawy. Owej tragicznej soboty Uleryk dostał telefon, którego wolałby nigdy nie odbierać...
- Potem premier Tusk osobiście do mnie zadzwonił i złożył kondolencje - wspomina.
Trzy dni temu jego córka i zięć rozpoznali ciało Marka w Moskwie.
- Syn miał dziewczynę. Mówił mi, że to nauczycielka angielskiego. Nawet jej nie zdążyłem poznać. On już z nią do mnie nie przyjedzie. Jest mi ciężko. Nie będę jednak płakał. Najgorzej będzie na pogrzebie. Ale wytrzymam - mężczyzna zamyśla się i dodaje: - Marek kończył studia prawnicze. Nie wiedział, co ma dalej robić. Czy być prawnikiem, czy dalej ochraniać Panią Prezydentową. On zginął. Szkoda, że nie zdołał Jej uratować...