W środę na Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym w Bydgoszczy doszło do wielkiej tragedii. Odbywała się, tak jak co roku impreza inaugurująca działalność samorządu studenckiego. Rozpoczęła się o godzinie 21.00. W tym roku zmieniono miejsce organizacji. Dotychczas odbywała się w holu głównym uczelni, jednak tym razem przeniesiono ją do dwóch mniejszych pomieszczeń połączonych ze sobą wąskim łącznikiem. Jak doszło do tej tragedii? Na razie pytań jest więcej niż odpowiedzi. W tej sprawie zostali już przesłuchani ochroniarze zabezpieczający tę imprezę, ratownicy medyczni, którzy udzielali pomocy poszkodowanym oraz część studentów biorących udział w wydarzeniu. Władze uczelni twierdzą, że w imprezie brało udział około 1000 osób. Jednak policja ustaliła, że ich liczba wyniosła co najmniej 1200. Tak masowego wydarzenia pilnowało 15 ochroniarzy.
Jak doszło do tragedii?
Wiadomo, że tragiczne wydarzenia rozegrały się właśnie w łączniku, znajdującym się na wysokości pierwszego piętra. Z informacji, jakie podają świadkowie, podobno w pewnym momencie znalazło sie tam zbyt wiele osób, które chciały przedostać się z jednaj sali do drugiej. W pewnym momencie tłum jednych zaczął napierać na tych podążających w przeciwną stronę. Wszyscy stali na tym wąskim łączniku. Zaczęło brakować tlenu. Wybuchła panika. Wszyscy chcieli się wydostać z tego miejsca. Niektórzy desperacko wybijali szyby i skakali przez okno na dół. W tym spanikowanym tłumie była 24-letnia paulina, studentka budownictwa. W pewnym momencie została stratowana przez pozostałych uczestników imprezy. Dziewczyna nie przeżyła - została zadeptana. Podobno dopiero po około 10 minutach trwania tej paniki wśród ludzi, do akcji postanowili wkroczyć ochroniarze. Świadkowie twierdzą, że ochrona nie radziła sobie z zaistniałą sytuacją. W pewnym momencie miała rozpylić gaz pieprzowy. - Stałem przy łączniku od drugiej strony wyjściowej, gdzie wynosili ludzi. Wybiegł chłopak, który krzyczał, że nic nie widzi, bo dostał gazem. - opowiada dla portalu gazeta.pl jeden z uczestników zdarzenia.
16 osób zostało rannych i trafiło do szpitala. Dwie z nich są w naprawdę ciężkim stanie. Tymczasem władze uczelni nie czują się odpowiedzialne za tragedię. Rektor uczelni prof. Antoni Bukaluk nie zamierza podawać się do dymisji. - Nie musieliśmy występować o zgodę na przeprowadzenie imprezy masowej, bo nie była ona biletowana - dowodzi Mieczysław Naparty, rzecznik uczelni. Ale Małgorzata Jarocka-Krzemkowska z toruńskiej straży pożarnej twierdzi coś innego: - Ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych mówi, że impreza masowa jest wtedy, gdy w obiektach zamkniętych przewiduje się udział więcej niż 300 osób. Internauci i uczestnicy imprezy twierdzą, że zawiniła zła organizacja imprezy. - Hol główny został odnowiony i nie chciano, aby został on zdewastowany przez bawiących się studentów (takie informacje krążyły wśród studentów od dłuższego czasu). - twierdzi WojciechManLol, który brał udział w imprezie. - Mówią, że było ponad tysiąc osób, ale według mnie było tam lekko 3 tysiące osób. I taką imprezę ochraniało sześciu ochroniarzy, może ośmiu. Ich poziom to dno. Zaczęli reagować, dopiero, jak działa się tragedia. - dodaje internauta.
Z najnowszych informacji, jakie podał portal radiopik.pl prorektor UTP ds. studenckich, prof. Janusz Prusiński, został zawieszony w obowiązkach. Taką decyzję podjął sam rektor uczelni. - Decyzję o zorganizowaniu dyskoteki w dwóch budynkach połączonych wąskim łącznikiem podjęto niemal w ostatniej chwili - twierdzi rzecznik uczelni, doktor Mieczysław Karol Naparty.
Zobacz: Śmierć w Bydgoszczy. Świadkowie: Policja użyła gazu pieprzowego