- Współpracowałam z nim w Kościerzynie w 2004 roku - opowiada portalowi Sykutera. Pierwsza działalność Marcina P. (wówczas jeszcze Marcina S.) związana była z gdańską Spółdzielnią Pracy SAMPI, którą formalnie zajmowała się Barbara S. - matka Marcina. On sam miał wtedy 20 lat i był w niej wiceprezesem. Spółdzielnia ta miała w ofercie atrakcyjne kredyty, które były sprzedawane przez pośredników. Takim pośrednikiem w Kościerzynie była właśnie Sykutera. - Podpisałam umowę z SAMPI, potem kredyty były udzielane w moim punkcie - mówi.
W Kościerzynie możliwy do uzyskania był jedynie niewielki kredyt (od 500 do kilku tysięcy złotych). Klienci chcący wziąć większy kredyt musieli zrobić to za pośrednictwem współpracującego ze spółdzielnią banku. Jednak o mniejszą pożyczkę było łatwo, wg. dokumentów ujawnionych przez Sykuterę mogła je dostać nawet osoba bezrobotna. Chętnych więc nie brakowało, z czasem jednak okazał się, że klienci nie otrzymują obiecywanych im kredytów. Dlaczego tak się działo?
Ktoś, kto chciał ubiegać się o kredyt musiał złożyć odpowiedni wniosek oraz złożyć opłatę manipulacyjną. Po dopełnieniu formalności klient był pewien że otrzyma kredyt, jednak czas mijał, opłata manipulacyjna przepadała, a pieniędzy wciąż nie było. - System mógł działać na zasadzie piramidy finansowej. Pieniądze wpłacane były przez klientów a kiedy zebrała się odpowiednia suma, komuś wypłacano kredyt, a reszta czekała - uważa Marlena Sykutera.
- Na początku ze dwadzieścia osób te kredyty dostało - twierdzi Sykutera. - Potem z następnej dwudziestki tylko dziesięć dostało pieniądze, a dziesięć czekało, i tak dalej - opowiada. - Ludzie stali w wielkich kolejkach i dopytywali, co z ich pieniędzmi - mówi.
Była współpracownica Marcina P. mówi również, że sama prawie została obciążona zarzutami. Gdy zorientowała się, że traktuje on ludzi nieuczciwie zerwała umowę z jego firmą. Namówiła dwie pokrzywdzone klientki do pójścia na policję. - Byłam w tej sprawie przesłuchiwana, sama mogła stanąć przed sądem. Na szczęście zabezpieczyłam się. Wszystkie umowy zawierane przez Marcina P. z klientami były podpisywane przez niego osobiście, pobierał również opłaty manipulacyjne. Chciał żebym to ja brała pieniądze od ludzi, ale nie zgodziłam się - dodaje.
Cała sprawa zakończyła się skazaniem przez Sąd w Kościerzynie przyszłego szefa Amber Gold za wprowadzenie w błąd 10 osób, które zobowiązał do wniesienia opłat nie mając zamiaru wywiązać się z umowy oraz którym udzielił im pożyczki majątkowej bez poręczycieli. Została na niego nałożona też kara grzywny.