Czy pada deszcz, śnieg, czy jest upał - oni wychodzą w miasto, by strzec porządku. Taka jest teoria. W praktyce wygląda to zupełnie inaczej. - Każdego dnia dostawaliśmy wytyczne, ile mandatów mamy przynieść- mówi Damian Kolanus. - Wszystko rozbijało się o budżet. Jak w kasie było za mało pieniędzy, trzeba było iść w teren i polować - tłumaczy i dodaje, że każdy strażnik miejski ma w swoim rewirze miejsca, w których zawsze złapie się kogoś na jakimś drobnym przewinieniu. - Chowaliśmy się za murki, za auta i czekaliśmy na kogoś, kto źle zaparkuje, rzuci papierek, przejdzie przez ulicę poza pasami - opisuje.
Były strażnik miejski zdradza sekrety swojej pracy
On sam nie mógł się pogodzić z polowaniem na ludzi i gdy widział kogoś, kto złamał przepisy, pouczał go, a nie karał. - Poza tym nieprawidłowości w straży miejskiej zgłaszałem do prokuratury i dlatego zostałem zwolniony z pracy - utrzymuje Kolanus.
Przemysław Piwecki, rzecznik Straży Miejskiej w Poznaniu, odpiera te zarzuty. - To są pomówienia. Strażnicy nie mają narzucanego limitu mandatów, które mają przynieść - mówi.
Zobacz: BEZCZELNOŚĆ! Straż miejska parkuje na zakazie i wyzywa od jełopów