Czy to możliwe, że jeden człowiek może mieć dwa tak zupełnie różne oblicza? A jeśli tak, to czemu nikt nie odkrył prawdziwej natury Dariusza P.? - Niełatwo to zrozumieć. Ale poprawne funkcjonowanie człowieka przez długi czas jest tylko opisem zewnętrznym. Nigdy nie wiemy, co dzieje się z nim w środku - zaznacza prof. Zbigniew Nęcki, psycholog.
Od dziecka w kościele
Miły, słodki chłopiec. Tak małego Dariusza pamiętają mieszkańcy jastrzębskiego osiedla, na którym się wychowywał. Pochodził z górniczej rodziny. Ojciec pracował w kopalni, matka była gospodynią domową.
Darek był oczkiem w głowie ojca. Mężczyzna bardzo ciężko pracował w kopalni. W wolnych chwilach majsterkował. Pomagał mu syn. W pewnym czasie obaj zaangażowali się w budowę kościoła. W ten właśnie sposób mały Darek zaczął przebywać w towarzystwie osób duchownych. Z biegiem czasu poświęcał Kościołowi coraz więcej czasu. Jeździł na oazy. Był też szafarzem, udzielał komunii wiernym.
Ulubieniec księdza
Ksiądz Bogusław Zalewski (53 l.) poznał Dariusza P., gdy ponad 9 lat temu trafił do Ruptawy, dzielnicy Jastrzębia-Zdroju. P. mieszkali tam całą liczną już rodziną. Już wtedy był szafarzem komunii św. w kościele parafialnym. Mężczyzna zrobił na księdzu jak najlepsze wrażenie.
- Chodzili całą familią do kościoła, ludzie nawet na kolędzie zwracali na to uwagę, mówili mi, jaka to zgodna, porządna rodzina. Zazdrościli tego nawet. On sam był bardzo życzliwy. Chętny do pomocy. Służył samochodem, jeśli ktoś potrzebował, naprawiał maszyny, wstawiał okna - twierdzi duchowny.
Człowiek, który się nie uśmiechał
To w kościele poznał przyszłą żonę, Joannę (40 l.). Bardzo szybko wzięli ślub. Dariusz miał wtedy zaledwie 20 lat. Wesele było oczywiście bezalkoholowe. Podobnie jak późniejsze życie całej rodziny Dariusza P. Początkowo mieszkali razem z rodzicami żony. Dariusz imał się różnych zajęć. Najpierw wstawiał plastikowe okna, potem pracował jako przedstawiciel handlowy. Sąsiedzi pamiętają, że podjeżdżał pod dom rodziców służbowym samochodem.
Potem z kolei wyjechał do Opola, gdzie stawiał domki jednorodzinne. W końcu postanowił robić meble domowe. Na świat zaczęły przychodzić dzieci. Każdej niedzieli z rodziną Dariusz był na obiedzie u rodziców. Sąsiedzi wspominają go jako przykładnego ojca, ale dostrzegli jeden szczegół.
- Był człowiekiem bez uśmiechu - mówi Melania Wysocka (75 l.), mieszkanka osiedla.
Rysy na wizerunku
Rodzina P. była uważana za wzór pobożności. Nawet biskup odwiedził ich w domu, który z biegiem lat wybudowali.
Ale sąsiedzi po pewnym czasie zaczęli dostrzegać rysy na obrazie tak starannie stworzonym przez Dariusza. Dziwne wydawało im się na przykład, że na każdym kroku wiesza on święte obrazy. Jakby chciał diabła wygnać z domu. Albo na siłę coś udowodnić innym... Poza tym dzieci posłane do katolickich szkół niechętnie wracały do domu na weekendy. Czyżby czegoś się bały?
Udawana rozpacz?
Po tragicznym pożarze, w którym zginęły żona Dariusza Joanna oraz ich dzieci: Justyna (18 l.), Małgosia (13 l.), Marcin (10 l.) i Agnieszka (4 l.), mężczyzna na oczach całej Polski szalał z rozpaczy. A potem dyskretnie poprosił o wsparcie finansowe. Twierdził, że chce odbudować dom dla siebie i cudem ocalałego z pożaru syna Wojtka (18 l.). Okazuje się, że za pozyskane pieniądze mógł robić dobre wrażenie przed nową narzeczoną z Włosienicy.
Prokurator postawił Dariuszowi P. zarzut wielokrotnego zabójstwa i usiłowania zabójstwa. Twierdzi, że mężczyzna drobiazgowo zaplanował zbrodnię. Chciał dostać bowiem milion złotych z polisy, którą wykupił trzy tygodnie przed tragedią.
Matka wierzy, że Dariusz P. nie zgładził całej rodziny: Mój syn jest niewinny
- Nie wierzę w to, co mówi prokurator. To na pewno jakaś pomyłka - mówi pani Urszula, matka Dariusza P. oskarżanego o zamordowanie czwórki dzieci i żony.
Matka mężczyzny jest niemal pewna, że jej syn za trzy miesiące opuści areszt i koszmar się skończy.
Pani Urszula podupadła na zdrowiu. Ma rozrusznik serca, a po pożarze przestała wychodzić z domu.
Profesor Zbigniew Nęcki: Nie wiadomo, co kryje się w środku
Możemy mieć do czynienia z tzw. efektem korozyjnym, kiedy to problemy systematycznie i powoli podgryzają człowieka od środka jak rdza metal. Aż dochodzi do momentu, w którym wszystko się łamie i człowiek jest w stanie zrobić rzeczy straszne. Może to być nawet jakiś drobiazg...