Sprawa podsłuch Drzewieckiego wypłynęła poniekąd przypadkiem, przy okazji afery hazardowej.
"Rzeczpospolita" w jednym z artykułów opublikowanych w listopadzie 2009 roku napisała o spotkaniu Drzewieckiego z Sobiesiakiem i późniejszym telefonie do żony, jakiego dokonał były minister sportu. Gazeta - powołując się na źródła z CBA - podała nawet, czego dotyczyła rozmowa. Drzewiecki miał relacjonować swojej małżonce, że szykowana jest jakaś intryga.
Patrz też: Komisja hazardowa potrwa do maja
I tu właśnie jest problem. Skąd CBA znało treść tej rozmowy, skoro Biuro nie składało wniosku o założenie podsłuchu ministrowi i tym bardziej nie dostało pozwolenia?
Prokuratura, która już zainteresowała się działaniami CBA, udziela na razie bardzo skąpych informacji. Pewne jest jednak, że w stosunku do Mirosława Drzewieckiego nie była prowadzona kontrola operacyjna. Brak dokumentów potwierdzających występowanie o podsłuch, nie ma też zgody sądu.
Zobacz koniecznie: Tak "Miro" grał przed komisją (ZDJĘCIA!)
- Prowadzimy postępowanie sprawdzające w kierunku niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień. Postępowanie jest tajne - mówi Radiu ZET rzecznik Prokuratury Okręgowe w Warszawie Mateusz Martyniuk.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że na trop nieprawidłowości w działaniach CBA wpadł... sam Mirosław Drzewiecki. Dopiero podczas jego przesłuchania przed komisją okazało się, że prasowe doniesienia o jego rozmowach z żoną nie mają żadnego oparcia w aktach sprawy.