Dziki od wielu tygodni były zmorą rolników spod Łasku. Dlatego poprosili myśliwego o odstrzał szczeciniastych szkodników. W miniony piątek, późnym wieczorem wyposażony w karabin i noktowizor Ryszard R. wyruszył na polowanie. Dochodziła godzina 23.30... - W pewnym momencie zobaczyłem dużego dzika - mówi. - Oddałem jeden strzał w jego kierunku. Po chwili usłyszałem krzyk: "Wujek nie strzelaj!" - opisuje. Mężczyzna czym prędzej pognał w miejsce, skąd dobiegały głosy. Zobaczył tam zakrwawioną Aleksandrę W., córkę swojej kuzynki. Dziewczyna siedziała na skraju pola i lasu razem ze swoim chłopakiem. Wcześniej widziała samochód wujka stojący w okolicy, mogła się więc spodziewać, że trwa polowanie. Mimo to weszła na zagrożony teren.
Zobacz: Chorzów. Gang zabójczyń w areszcie
- Nie miałem szans ich zobaczyć - mówi myśliwy. - Byli zasłonięci przez rośliny. Pech chciał, że akurat siedzieli dokładnie na linii strzału. Natychmiast wezwałem pomoc.
Aleksandra W. została trafiona w miednicę. Miała mnóstwo szczęścia. Naboje, którymi strzela się do dzików, po dotarciu do celu rozrywają mięśnie i tkanki. U niej kula zatrzymała się na kości.
Dziewczyna przeszła już operację. Dochodzi do zdrowia w szpitalu. Wujek-myśliwy, Ryszard R., usłyszał zarzut nieumyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to do dwóch lat więzienia.