Super Express: - Odszedł profesor Zbigniew Religa. Wiemy, że jego relacja z Kościołem nie była prosta - pochodził z wierzącej rodziny, ale zaprzestał praktyk religijnych. Dziś, gdy czcimy pamięć o nim i dziele jego życia, pytamy: czy dusza profesora jest teraz w niebie?
Sławoj Leszek Głódź: - Pan Bóg rozezna się w tym, On ma swoje plany. Nie bawmy się w sędziów na ziemi. Miałem szczęście znać profesora Religę bardzo dobrze. Był człowiekiem na wskroś szlachetnym w tym, co robił jako człowiek, ojciec, lekarz, polityk.
- Czy płynie jakaś lekcja dla narodu w dniu, gdy odchodzi powszechnie uznawany autorytet i w dniach żałoby po nim?
- Dziwi mnie ten ogólny lament po odejściu profesora Zbigniewa Religi, napawa mnie niesmakiem. Bo kiedy on próbował jako polityk-lekarz przedstawić swój plan naprawy służby zdrowia - oczywiście można go było przyjąć lub nie przyjąć - zabrakło nawet dobrej woli w wysłuchaniu go. Przypominam jego dramatyczne wystąpienie w parlamencie w ubiegłym roku. Przecież on był śmiertelnie chory! Nie miał żadnego osobistego interesu w tym, co proponował. To był interes Polski - tak jak on go widział. Przecież jego nawet nie chciano dopuścić do głosu. A potem, gdy umarł, to wszyscy - marszałkowie, posłowie, senatorowie - wszyscy popadli w lament. No dobrze, rozumiem - składamy kondolencje, współczujemy, modlimy się, bo tylko to nam pozostało - ale powtórzę, ceńmy ludzi za życia, ceńmy ich opinie. Profesor podejmował wiele prób, aby przekonać do swoich racji, wołał jak święty Jan Chrzciciel na pustyni. Lekcja? Wszyscy znamy piękny w swej prawdzie fragment wiersza księdza Jana Twardowskiego: "Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą".
- Nie jest łatwo wołać o posłuch na pustyni.
- Kiedy sprawował stanowisko ministra zdrowia, to - mniej więcej po roku sprawowania tego urzędu - był moment, kiedy chciał z niego odejść. Dziś mogę to powiedzieć - poprosił wówczas o rozmowę ze mną. Ja też go o coś poprosiłem: "Panie profesorze, panie ministrze, jeżeli mogę coś radzić - nie wolno!". Ubiegał się o prezydenturę - nie wyszło. Gdy został ministrem, nie mógł sam zrezygnować i oddać tego pola. Ofiarowałem mu dobre wieczne pióro, mówiąc: "Niech pan podpisuje pisma i dekrety, niech się pan nie poddaje".
- We wczorajszym "Super Expressie" napisaliśmy na pierwszej stronie: "Umarł w domu, tak jak chciał"...
- Tak, myślę, że profesor był do tej śmierci przygotowany - dojrzał do niej.