Do tej wielkiej tragedii doszło w Charbowie niedaleko Gniezna (woj. wielkopolskie). Rodzina Patryka nie może przeboleć straty. - Nie wiem, naprawdę nie wiem, po co on tam wchodził - rozpacza Krzysztof B., wujek chłopca. Patryk zawsze garnął się do roboty.
- Mieszkał w pobliskiej wiosce, ale często przyjeżdżał tutaj, jak tylko mógł, starał się pomagać dziadkom - mówią mieszkańcy wioski. Teraz też - wszedł na dach domu swoich dziadków, bo chciał pomóc w pracach na wysokości. A robotnicy dwoili się i troili, by skończyć przed deszczem. Przy takich remontach liczy się każda para rąk. Patryk wspiął się na drewnianą konstrukcję. Dotarł na sam szczyt dachu. Ręka, w której trzymał młotek, raz po raz podnosiła się i opadała. Chłopak przybijał deski jak szalony.
- Zdążymy, zdążymy - krzyczał, jakby zaklinając zachmurzone niebo... Nagle powietrze przeciął przeraźliwy błysk. Huk, który rozległ się chwilę potem, zatrząsł wszystkimi domami wokoło. Wujek i dziadkowie Patryka odruchowo skulili się i pochowali głowy w ramionach. Kiedy podnieśli wzrok na dach, chłopiec leciał w dół. Trafiony piorunem chłopak runął wprost pod nogi dziadków. - Od razu zadzwoniliśmy po pogotowie - tłumaczy wujek chłopaka.
Niestety, mimo że przyjechały aż dwie karetki, wysiłki medyków na niewiele się zdały. Po godzinnej reanimacji Patryk zmarł.