Tomasz Rutkowski poznał Małgorzatę K. (28 l.) w 2008 roku. Spędzili ze sobą sylwestrową noc. Dwa miesiące później okazało się, że Małgorzata zaszła w ciążę. Przez cały ten czas mieszkali razem i planowali wspólne życie z maluszkiem. Kilkanaście dni przed porodem kobieta oznajmiła Tomaszowi, że urodzi w rodzinnym domu we wsi pod Rykami i że pomoże jej mama.
- Zgodziłem się, uznałem, że z matką faktycznie będzie jej łatwiej przy pierwszym dziecku. W październiku dała znać, że mamy córkę. Byłem taki szczęśliwy - wspomina mężczyzna. Jednak nie trwało to długo. - Małgorzata najpierw mówiła mi, żebym nie przyjeżdżał, bo jest w szoku, a dziecko chore. Potem usłyszałem, że jeśli pojawię się u niej, to ojciec będzie mnie ganiał z siekierą. Cały czas kłamała, że nie ma jej w domu i obiecywała, że jeszcze trochę i będziemy razem. Kochałem ją, więc zaufałem - mówi załamany pan Tomasz.
W maju tego roku w końcu go odwiedziła. Niestety, bez córeczki.
- Dałem jej 5 tysięcy złotych dla małej, zabawki i ubranka. Zapewniła, że wkrótce zobaczę dziecko - opowiada zdenerwowany. Uwierzył, ale kilka dni później coś go tknęło. Wsiadł do autobusu i pojechał do matki swego dziecka. - Na miejscu okazało się, że się przede mną schowała. Poszedłem więc do sąsiadów popytać. Żaden z nich nie widział mojej córeczki! Sołtysowa powiedziała mi, że chyba widziała u nich jakiś akt zgonu. Przeraziłem się, pomyślałem, że zabiła nasze dziecko i powiadomiłem prokuraturę - denerwuje się pan Tomasz.
W końcu odnalazł byłą ukochaną w pracy w Warszawie.
- Powiedziała mi, że urodziła w szpitalu na Lindleya i oddała dziecko, zrzekając się praw. Lekarzom podała, że jego ojciec jest nieznany - ścisza głos pan Tomasz i po chwili kontynuuje opowieść. - Szpital to wszystko potwierdził. Potem już w sądzie dowiedziałem się, że moja córeczka trafiła do adopcji i ma już nowych rodziców. To pełna adopcja, więc widnieją też w jej nowym akcie urodzenia.
Pomimo wszystko pan Tomasz postanowił nie poddawać się i walczyć o swoją małą. Wystąpił do sądu z wnioskiem o powtórzenie procesu przysposobienia córeczki, jako że wszystko odbyło się przecież na podstawie fałszywego twierdzenia, że dziecko ojca nie ma. Niestety, sąd ciągle odrzuca jego wniosek. - Zarzuca mi się, że nie udowodniłem, że jestem ojcem. Przecież sam nie nakażę badań DNA - mówi nie kryjąc nerwów. Zgodnie z prośbą sądu złożył przed kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego oświadczenie o uznaniu ojcostwa. Pan Tomasz rozumie, że nowi rodzice mogli pokochać jego córkę. - Oni jednak muszą zrozumieć, że ja też ją kocham i że to moja córka. Dla kogo mam żyć? Może już nigdy nie będę miał dzieci - mówi załamany.