"Super Express": - W imieniu organizacji polskich w Niemczech wystosował pan do kanclerz Angeli Merkel list z apelem o przywrócenie Polakom prawa mniejszości. Na czym polega różnica z obecnym statusem naszych rodaków?
Stefan Hambura: - Osoby przyznające się do polskich korzeni są dziś objęte zapisami traktatu polsko-niemieckiego z 1991 roku. Według jego ustaleń nie są jednak mniejszością narodową, ale "osobami pochodzenia polskiego". To pozornie niewielka różnica, ale ma swoje przełożenie na rzeczywistość. Status mniejszości daje lepszą pozycję do dbania o interesy Polaków w Niemczech. Pojawiłaby się możliwość wsparcia ich działalności, przebicia do władz. W wielu wypadkach właśnie przez brak tego statusu polskie stowarzyszenia traktowane są w sposób, delikatnie mówiąc, nieodpowiedni.
- Od zawarcia wspomnianego traktatu minęło już 18 lat. Dlaczego strona polska przez cały ten czas nie podnosiła tej kwestii?
- To już pytanie do polskich polityków. Z okazji 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, a także zmiany nastawienia Niemców wobec przeszłości, pojawił się jednak dobry moment, żeby zacząć się tym zajmować. By domagać się moralnego aktu, który zmieniłby tę nienormalną sytuację. Uchylając hitlerowski przepis z 1940 roku - podpisany przez Goeringa - Niemcy symbolicznie przywróciliby Polakom pozycję, jaką mieli przed laty. Pozycję, jaką cieszy się dziś mniejszość duńska czy serbołużycka. 27 września w Niemczech odbędą się wybory parlamentarne. Nawet jeśli ten Bundestag nie zdąży ze zmianą prawa, to dobrze byłoby, gdyby zobowiązał swoich następców, choćby uchwałą, do zajęcia się tą sprawą.
- Czy to, że w Niemczech w sprawach narodowych i politycznych wciąż obowiązują przepisy wprowadzane przez Hitlera, nie jest dla miejscowych polityków co najmniej niewygodne?
- Przez długie dekady nie było. Dopiero w ostatnich latach pojawiła się gotowość zmierzenia się z tą przeszłością. Przecież zaledwie przed miesiącem pojawił się projekt rehabilitacji dezerterów z Wehrmachtu, którzy nie chcieli kalać się ludobójstwem i wypełniać zbrodniczych rozkazów. Przychodziło to jednak bardzo ciężko. Przytoczę tu przykład Marinusa van der Lubbego, skazanego w 1933 roku na karę śmierci za podpalenie Reichstagu. Dopiero w 2008 roku został ostatecznie uniewinniony.
- Mam pewne wątpliwości, czy niemieccy politycy będą chcieli poważnie zająć się sprawą Polaków. Owszem, publicznie chętnie mówią o prawach człowieka, ale w prywatnych rozmowach wyrażają obawy wobec ewentualnych żądań mniejszości tureckiej - najliczniejszej w dzisiejszych Niemczech.
- Nie sądzę, żeby miało to stanowić problem. List w sprawie mniejszości polskiej w Niemczech nawiązuje do prawnej ciągłości z Republiką sprzed dyktatury Hitlera. Chcemy tylko uchylenia nazistowskich przepisów i przywrócenia sytuacji sprzed tego okresu. List, który napisałem w imieniu polskich stowarzyszeń i organizacji, jest wyciągnięciem ręki do rządu w Berlinie. Ułatwieniem tego kroku. Wskazujemy: nie musicie niczego tworzyć od nowa - wystarczy, że uchylicie rozporządzenie Goeringa.
- Politycy, którzy są przeciwni przyznaniu Polakom statusu mniejszości podkreślają, że na terenie dzisiejszych Niemiec stanowimy ludność napływową. W przeciwieństwie do Duńczyków czy Serbołużyczan.
- To nie do końca prawda. Te argumenty nie wytrzymują też zderzenia z faktami. Wielu Polaków mieszka na terenie dzisiejszej RFN od kilku pokoleń. Tak jak grupa w Zagłębiu Ruhry. Nie trzeba zresztą szukać porównań z ludnością turecką. Zniesienie przepisów III Rzeszy byłoby zrównaniem praw mniejszości polskiej w Niemczech z cieszącą się odpowiednim statusem mniejszością niemiecką w Polsce. Przy okazji obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej byłby to ładny gest. Współgrający ze wspólnym oświadczeniem Episkopatów Polski i Niemiec.
Stefan Hambura
Berliński adwokat polskiego pochodzenia, autor listu do kanclerz Merkel w sprawie statusu mniejszości polskiej