Błagania siostry, by przestał trwonić pieniądze przeznaczone na remont ich wspólnego domu. Zranionej w szyję kobiecie ostatkiem sił udało się wyjechać wózkiem na balkon i wezwać pomoc.
Nic nie zapowiadało horroru. Włodzimierz Ś. i pani Mirosława od wielu lat zgodnie mieszkali w piętrowym domku na obrzeżach miasta. Ona była wdową, on po rozwodzie.
Kobieta od roku wymaga stałej opieki. Jest niepełnosprawna i jeździ na wózku inwalidzkim. - Spadłam ze schodów i strasznie się połamałam - opowiada. - Byłam operowana, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Mimo to rodzeństwo jakoś sobie radziło. Włodzimierz Ś. dostawał rentę, pani Mirka emeryturę. I choć nie były to duże kwoty, to udało im się odłożyć nieco grosza. - Na remont dachu, który zaczął przeciekać - uściśla pani Mirosława. - Mieliśmy trochę gotówki, a resztę wzięliśmy od banku.
Tyle tylko, że gdy zaczął się remont, we Włodzimierza Ś. jakby diabeł wstąpił. Pieniądze przeznaczone na naprawę zaczął lekką ręką wydawać na prawo i lewo. Kupował drogi alkohol i ubrania. Siostra próbowała mu przemówić do rozumu. - Jesteśmy zadłużeni, a ty zaraz wszystko przehulasz. Opamiętaj się! - błagała, ale brat jej nie słuchał. Wręcz przeciwnie, te rozmowy działały mu na nerwy.
- Zamknij się, bo ci łeb utnę - zagroził podczas ostatniej awantury zszokowanej siostrze. Niestety, tym razem słowa poparł czynem. Z szaleństwem w oczach porwał nóż kuchenny, podbiegł do siedzącej na wózku siostry i dwukrotnie przejechał jej ostrzem po szyi.
Zakrwawiona kobieta nadludzkim wysiłkiem zdołała uciec przed kolejnym ciosem i wyjechała wózkiem na balkon, skąd wezwała sąsiadów na pomoc.
Na szczęście ostrze nie uszkodziło pani Mirce tętnicy. Inaczej wykrwawiłaby się na śmierć.
Włodzimierz Ś. trafił do aresztu. Za usiłowanie zabójstwa oprawcy grozi dożywocie.