Ten potwór wykombinował sobie, że nikt nie dowie się o zgonie Teresy, a on dalej będzie pobierał jej rentę. Udało mu się tę makabrę utrzymać w tajemnicy przez trzy tygodnie. Później zbezczeszczone, pokawałkowane ciało kobiety zaczęło cuchnąć i wszystko się wydało.
Sąsiedzi z kamienicy, w której na poddaszu doszło do tego horroru, są w ciężkim szoku. - Przecież to była taka zgodna parą - z niedowierzaniem kręcą głowami.
Mirosłąw G. i Teresa utrzymywali się z jej niewielkiej (450 złotych) renty.
I nagle kilka tygodni temu kobieta zniknęła. Mirosław G. przekonywał wszystkich, że żona musiała wyjechać do rodziny. Kiedy wychodził z mieszkania, uśmiechał się do sąsiadów i na pytanie, jak się ma jego żona, mówił, że Tereska wróci za parę dni. Potem zamykał się w czterech ścianach i zamieniał w bezwzględnego potwora. Godzinami, mozolnie, za pomocą kuchennego noża ćwiartował zwłoki Teresy. Jej szczątki zamierzał zapakować do wielkiej plastikowej beki.
W ten sposób chciał ukryć śmierć ukochanej i dalej żyć na jej koszt. Listonoszowi, który przynosiłby rentę, mówiłby, że Teresy chwilowo nie ma w domu.
Najpierw przez kilka dni odcinał prawą nogę, później zabrał się za lewą. Kiedy dotarł do kości udowej, nóż się złamał. Wtedy Mirosław G. wyszedł z domu. Nie było go kilka dni. W tym czasie sąsiedzi nie mogli już znieść okropnego tajemniczego smrodu, który nieubłaganie rozpełzł się po całej kamienicy. Wezwali policję.
- Gdy przyjechaliśmy na miejsce, w całej kamienicy czuć było potworny fetor - opowiada jeden z oficerów. - Wyważyliśmy drzwi do mieszkania. Wszędzie było pełno krwi. Obraz jak z horroru...
Mirosław G. został zatrzymany. Po sekcji zwłok pani Teresy będzie wiadomo, czy zmarła śmiercią naturalną, czy została zamordowana. Jeśli tak - Mirosławowi G. grozi dożywocie.