- Bardzo często spędzaliśmy weekendy na działce. To śliczne miejsce nad samym Bugiem. W tym roku nigdzie jednak nie wyjechałam - mówi w rozmowie z "SE" Anna Religa. - Jestem chora, zaziębiłam się. Poza tym samej nie bardzo chciało mi się jechać - opowiada. - Bardzo mi brakuje tych naszych wspólnych wyjazdów. Zawsze czuliśmy się dobrze razem. Dlatego zwykle towarzyszyłam mężowi nie tylko w wyjazdach na działkę, ale też w wyprawach na zawody wędkarskie... - mówi.
Anna Wajszczuk i Zbigniew Religa poznali się na studiach medycznych. - Mój przyszły mąż uchodził wśród innych dziewcząt za przystojnego chłopaka. Ciężko mi powiedzieć, czym naprawdę mnie ujął. To nie było takie nagłe zauroczenie. Widywaliśmy się bardzo często, bo byliśmy w jednej grupie. Z czasem ta swobodna znajomość przekształciła się w uczucie. Później przyszły staże medyczne. Ale wtedy już zdecydowanie wiedzieliśmy, że to coś więcej niż tylko znajomość - opowiada pani Religa.
- Kiedy byliśmy młodzi, lubiliśmy chodzić na prywatki, do kina, teatru czy imprezy. Szczególnie te urządzane w klubie Medyk. Ot, prowadziliśmy normalne, towarzyskie życie - wspomina pani Anna. - Często też spotykaliśmy się w naszych domach. To znaczy u mnie albo u męża, bo wtedy jeszcze mieszkaliśmy osobno. Ponieważ oboje uwielbialiśmy spacery, a ja mieszkałam na Powiślu, to bardzo często chodziliśmy do parku nad Wisłę - opowiada Anna Religa.
Po ślubie ich miłość rozkwitła jeszcze bardziej. Dojrzała. - Choć nasza decyzja o założeniu rodziny i dzieciach była raczej przypadkowa. To na pewno nie było planowane czy omawiane tygodniami. Ot tak, po prostu stało się - wyznaje pani Anna. Mimo natłoku pracy, wyjazdów, często długich, nie mieliśmy większych problemów w małżeństwie. Wprawdzie różnie bywało, ale żyliśmy w zgodzie przez 47 lat. Jak radzi sobie po śmierci męża? - Cóż... wróciłam do pracy zawodowej na Akademii Medycznej. Kiedy mąż chorował, na Akademii otrzymałam ogromne wsparcie od znajomych - mówi pani Anna.