Filip niewiele pamięta z tamtego dnia. Wie, że życie zawdzięcza kolegom, którzy nie spanikowali i natychmiast zaalarmowali dorosłych. Ale i tak był "podłączony" do prądu przez niemal 40 minut.
- Ten prąd to się włączał, to wyłączał, a Filip wciąż trzymał ręką kabel. Dopiero gdy wyłączyli prąd w całej wiosce, mogli go z tej stacji wyciągnąć - opisuje akcję ratunkową pani Halina Przybylińska (39 l.), mama Filipa.
Zobacz: Łódź. Mieszkańcy centrum nie mają ciepłej wody, a wkrótce odetną im prąd i zimną wodę! Powód? Długi
Na miejsce tragedii przyleciał helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Liczyła się każda minuta. W szpitalu w Poznaniu lekarze od razu wprowadzili chłopca w stan śpiączki farmakologicznej i zaczęli batalię o jego życie. Rozległe poparzenia i uszkodzone narządy wewnętrzne nie dawały dobrych rokowań. Dopiero po miesiącu ciężkiej walki wszyscy mogli odetchnąć. - Gdy byłem podłączony do tych wszystkich medycznych urządzeń w szpitalu, zdawało mi się, że przy łóżku siedzi mój ukochany zmarły dziadek. Jestem pewien, że to był on. Czuwał nade mną i nie pozwolił mi umrzeć - opowiada chłopiec.
Właśnie wyszedł ze szpitala. Jest po przeszczepie skóry, w dodatku wciąż nie wiadomo, jakie w przyszłości będą konsekwencje ciężkiego porażenia prądem. - Na razie jesteśmy dobrej myśli. Szkoda, że przez wypadek Filip nie może jechać na zaplanowany obóz, a na inne wakacje nas nie stać - mówi pani Halina. On sam wymaga też kosztownej opieki, głównie leków i maści, a rodzina nie należy do zasobnych. Każdy, kto chciałby pomóc Filipowi, może się kontaktować z jego mamą pod nr. telefonu 669-148-138.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail