Ten horror zaczął się pewnego spokojnego wieczoru. Justyna zjadła razem z rodzicami kolację, obejrzeli wspólnie ulubiony serial w telewizji i nastolatka zaczęła szykować się do snu. - Ale przed położeniem się spać wyszła jeszcze z domu zobaczyć się z sąsiadem. Wtedy ostatni raz ją widziałam... - głos pani Elżbiety Mrozek (44 l.), łamie się, kiedy kobieta wspomina tamten wieczór.
Dziewczyna przepadła bez wieści. Zrozpaczeni rodzice poruszyli niebo i ziemię, żeby odnaleźć ukochaną córeczkę. Kiedy policja nie dała rady, ściągnęli prywatnego detektywa. Gdy i on zawiódł, zwrócili się po pomoc do jasnowidza. Ale i to nic nie dało.
Matka zapłakanymi oczami wodziła po zdjęciu córki. - Córciu, gdzie jesteś, gdzie jesteś? - szlochała. Ale osiem tygodni po zaginięciu dziewczyny spełnił się najczarniejszy scenariusz. Justynę odnaleziono nieżywą w zagajniku za miastem. Z roztrzaskaną głową leżała oparta o drzewo.
Niestety, odnalezienie ciała dziewczyny wtedy niewiele dało. Policyjne śledztwo stanęło w martwym punkcie. Przesłuchano setki osób, ale wszystko na nic. I pewnie bestia, która z zimną krwią zatłukła na śmierć Justynę, nigdy nie zostałaby ukarana.
Dopiero gdy do rodziny, a potem prokuratury, trafił anonim z informacją, kto może być zamieszany w zabójstwo, śledztwo ruszyło z kopyta. Wszystko dlatego, że zabójca - Mikołaj K. był wyjątkowo gadatliwy. Chwalił się kolegom, że to on zabił swoją koleżankę. Na szczęście osoba, która usłyszała przechwałki bezkarnego zwyrodnialca, postanowiła podzielić się tym ze śledczymi.
Rodzice zamordowanej dobrze znali oprawcę swojej Justyny. Chłopak chodził z ich córką do szkoły i podkochiwał się w niej. Dziewczyna jednak nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Czy to dlatego z zimną krwią zamordował 18-letnią piękność? Na to pytanie odpowie przed sądem. Grozi mu dożywocie.