- Obudził mnie jakiś trzask i za oknem zobaczyłem płomienie. Wybiegłem na zewnątrz i zobaczyłem, że dom Mariusza i Ani stoi w płomieniach. Słyszałem krzyki. Oni wyrzucili Mateusza przez okno, a ojciec próbował dostać się na piętro do Paulinki, ale było za gorąco - wspomina Sławomir (39 l.), kuzyn, który mieszka w domu obok.
Wszystko zaczęło się prawdopodobnie kilkanaście minut przed północą. Ze wstępnych ustaleń wynika, że ogień pojawił się w pomieszczeniu, w którym znajduje się piec.
W tym czasie rodzice Paulinki wraz z jej 7-letnim bratem spali na parterze, 12-latka jako jedyna była w swojej sypialni na piętrze. Kiedy rodzina się obudziła, płomienie już szalały w całym domu. Rodzice z ogarniętego ogniem pomieszczenia wyrzucili synka przez okno. Matka wybiegła za Mateuszkiem, a ojciec mimo płomieni próbował dostać się na piętro do córki.
- Widziałem jej łóżeczko, ale tam już wszystko płonęło. Było tak gorąco, że moje ubranie też zaczynało się palić. Nie zdołałem dotrzeć do córki, nie mogłem jej pomóc... - opowiada ze łzami w oczach pan Mariusz, ojciec Paulinki.
Strażacy, którzy przyjechali na miejsce, szybko poradzili sobie z płomieniami. Jednak do tego czasu z budynku została już tylko wypalona ruina.
Ciało Paulinki udało się odnaleźć dopiero rano. Na miejscu był prokurator, trwa śledztwo, które ma wyjaśnić, jak doszło do pożaru. Matka Paulinki jest w szoku, ojciec trafił do szpitala z poparzeniami 1. i 2. stopnia. Mężczyzna nie może sobie darować, że nie zdołał pomóc dziecku.
- Robiłem, co mogłem, krzyczałem do niej, żeby skakała przez okno. Chciałem się dostać do środka, ale nie było jak, bo wszystko stało w ogniu... - wspomina pan Mariusz.