- Ma pan żal do premiera, że pana poświęcił?
Zbigniew Ćwiąkalski: - Absolutnie nie mam żalu. Premier jest rasowym politykiem. Musi podejmować decyzje korzystne dla koalicji. A ja od początku wiedziałem, że stąpam po polu minowym.
- Wczorajsza rozmowa z Donaldem Tuskiem była burzliwa?
- Przeciwnie. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem człowiekiem opanowanym, staram się nie ulegać emocjom. Zresztą rozmawialiśmy tylko o śmierci Pazika i sprawie dotyczącej zabójstwa Krzysztofa Olewnika.
- Czy premier wymusił tę rezygnację? Jeszcze w poniedziałek wcale się pan nie palił do odejścia z rządu.
- Nie musiał niczego wymuszać. Przedstawiłem mu całą sprawę i oddałem się do jego dyspozycji.
- Czy w sprawie Olewnika nie ma pan sobie nic do zarzucenia?
- Mamy do czynienia z rozbieżnościami pomiędzy oczekiwaniami rodziny a tym, co w tej sprawie można zrobić. Powstała atmosfera oczekiwania na spektakularne aresztowania. Tymczasem materiały na to nie pozwalają. Nie jestem populistą, który będzie obiecywał coś, co jest niemożliwe. Oczywiście, okoliczności zabójstwa Krzysztofa Olewnika trzeba wyjaśnić do końca. I to się dzieje.
- Wraca pan do Krakowa?
- Oczywiście. Nie wiem tylko, kiedy prezydent wręczy mi akt odwołania. Biurko mogę spakować już dzisiaj.
- Co potem?
- Wracam na uczelnię i do adwokatury. Choć nie wiem, czy mnie przyjmą...
- Co na to pana rodzina?
- Oczywiście, bardzo się cieszy. A najbardziej żona. Od początku wiedziałem, że to rozwiązanie czasowe, że wcale nie muszę być ministrem przez cztery lata. Zależało mi jednak, by pewne sprawy do końca doprowadzić. Cóż, jestem przykładem polityka, który łatwo odkleja się od fotela (śmiech).
- Kto będzie pana następcą?
- Nie wiem.
- Premier sięgnie po polityka czy fachowca?
- Źle by się stało, aby zadecydowało kryterium polityczne. Lepiej, żeby to był niezależny fachowiec.
- Warto było wchodzić w politykę?
- Warto! Takiego doświadczenia nie zdobyłbym nigdy i nigdzie. W dodatku przekonałem się, że polityka to nie jest to, co chciałbym robić do końca życia.