Nie zabił go głód tylko zastrzyk fenolu wbity w serce 14 sierpnia 1941 r. Ojciec Kolbe od 10 października 1982 r. jest świętym Kościoła Katolickiego. W rocznicę śmierci świętego, po dwuletniej pandemicznej przerwie, rozpoczną się uroczystości upamiętniające heroiczny czyn franciszkanina, założyciela Niepokalanowa, oraz jego męczeńską śmierć. – Rozpoczną się o 8:00, w Centrum św. Maksymiliana w Harmężach nabożeństwem Transitus. Upamiętnia ono śmierć św. Franciszka z Asyżu i przejście o. Kolbego z ziemi do nieba. Po nabożeństwie do b. KL Auschwitz ruszą piesze pielgrzymki, by o 10:30 na placu przy bloku śmierci, bloku nr 11, w którego piwnicy zginął o. Kolbe, uczestniczyć w mszy świętej – informuje nas o. Jan Maria Szewek, rzecznik prasowy Krakowskiej Prowincji Franciszkanów. W tej mszy nie będzie już nikogo, kto znał świętego. – Dwa lata temu zmarł ostatni ze współbraci o. Kolbego. Dwa tygodnie temu pochowano ostatniego, który znał osobiście świętego. Przed wojną był w Niepokalanowie ministrantem…
W 2004 r. poznałem jednego z ostatnich 20 żyjących wówczas współpracowników świętego. Brat Ivo Maria Achtelik miał wtedy 94 lata i był jedynym z tej dwudziestki, który mógł poruszać się o własnych silach. Opowiadał o tym, co stało się 17 lutego 1941 r. w Niepokalanowie. – Stałem wtedy na furcie i odgarniałem miotełką śnieg. Zobaczyłem, jak wjeżdżają dwa auta. Trzech mundurowych wysiadło z nich i jeden cywil. Zadzwoniłem z furty do o. Maksymiliana. Powiedziałem, że przyjechało Gestapo. Usłyszałem: przyjechali mnie zabrać… W reportażu publikowanym w SE, b. Ivo wspominał, że w tydzień po tym, jak Gestapo zabrało gwardiana i czterech innych zakonników, 20 innych zaproponowało Niemcom, że pójdą w kazamaty zamiast o. Kolbego. – Mogli nas wziąć i nie wypuszczać naszego Ojca. Nie wzięli, widocznie taka była wola Boża. Dopiero w pół roku po jego śmierci do Niepokalanowa przyszło zawiadomienie z obozu, że niby umarł na zawał serca. A on nam wcześniej mówił, że powinniśmy umrzeć w boleści, a nasze prochy winny być rozsypane na cztery stron świata. Ojcu Maksymilianowi to życzenie spełniło się w stu procentach – podkreślał brat Iwo…
29 lipca 1941 r. uciekł z obozu więzień. Wówczas Niemcy brali dziesięciu innych z bloku uciekiniera i osadzali w piwnicach „jedenastki”, by tam zagłodzili się na śmierć. Tak tę selekcję wspomniał tuż po wojnie uratowany od śmierci przez o. Kolbego: „Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami: „Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam” - udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci głodowej. Te słowa słyszał o. Maksymilian Kolbe, franciszkanin z Niepokalanowa. Wyszedł z szeregów, zbliżył się do lagerführera Fritzscha i usiłował ucałować jego rękę. Fritzsch zapytał tłumacza: „Was wünscht dieses polnische Schwein?” (Czego sobie życzysz ty polska świnio?). O. Maksymilian Kolbe, wskazując ręką na mnie, wyraził swoją chęć pójścia za mnie na śmierć. Lagerführer Fritzsch ruchem ręki i słowem „heraus” kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął o. Maksymilian Kolbe. W tej chwili trudno mi było uświadomić sobie ogrom wrażenia, jaki ogarnął mnie; ja skazaniec mam żyć dalej, a ktoś chętnie i dobrowolnie ofiaruje swoje życie za mnie. Czy to sen, czy rzeczywistość?”.
Franciszkanin głodował celi w bloku śmierci przez ponad dwa tygodnie. 14 sierpnia zastrzykiem fenolu w serce zabił go więzień-kryminalista Hans Bock. Nie z własnej inicjatywy, ale na rozkaz obozowej komórki Gestapo. Karl Fritzsch zginął w Berlinie, 2 maja 1945 r. Hans Bock (nr 5), odpowiedzialny za wykonywanie wyroków Politische Abteilung (Wydzial Polityczny, czyli obozowe Gestapo) w bloku nr 11, zmarł w 1944 r. w podobozie Łagisza k. Będzina, od przedawkowania morfiny. Został tam karnie przeniesiony za narkomanię i homoseksualizm. Franciszek Gajowniczek przeżył wojnę i zmarł w 1995 r.
Polecany artykuł: