- Byłabym najszczęśliwszą osobą pod słońcem, gdyby powstało centrum dla osób w śpiączce i oczywiście gdyby przyjęto moją córkę - mówi pani Elżbieta. Jej życie legło w gruzach w 2009 r. Po banalnej - jak się wydawało - infekcji, osłabiona Malwina zapadła w śpiączkę. Z dnia na dzień młoda kobieta stała się bezbronną istotą zdaną na łaskę maszyn podtrzymujących ją przy życiu. Teraz dziewczyną opiekuje się jej rodzina. - Lekarze mówią, ze Malwina jest bardzo silna i potrafi nawet 2,5 godziny samodzielnie oddychać, ale potrzeba specjalistycznej wiedzy i umiejętności, rehabilitacji i sprzętu - mówi pani Elżbieta. Niestety, to wszystko kosztuje. Pani Elżbieta będzie trzymała kciuki za pomysł rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Mówi, że takie rodziny jak jej, właśnie na taką pomoc czekają. Po tym, jak "Super Express" opisał piękną inicjatywę smoleńskich rodzin, pojawiła się dla nich nadzieja, że Malwina wróci do normalnego życia.
Przeczytaj koniecznie: Rodziny smoleńskie zakładają klinikę dla ludzi w śpiączce
Historia dramatu
Malwina Staryszewska (23 l.) chorowała od urodzenia. Walczyła z guzem mózgu, ale nigdy nie dała po sobie poznać, że cierpi. Najgorsze przyszło jesienią 2009 r. Po banalnej - jak się wydawało - infekcji, osłabiona Malwina zapadła w śpiączkę. Od tego czasu co dnia zajmuje się nią mama Elżbieta.