Na majową imprezę studencką w Lublinie ściągnęły tłumy. Był alkohol, mnóstwo zabawy i głośna muzyka. Tak głośna, że nikt nie słyszał, że nieopodal, ledwie 200 metrów dalej, dwóch nastolatków rozpaczliwie woła o pomoc...
Adrian Z. i Adam G., dwaj uczniowie jednej z lubelskich szkół średnich, nawet w najczarniejszych myślach nie przeczuwali, co spotka ich na Lubelskich Dniach Kultury Studenckiej. Może wróciliby do swych domów bezpieczni, gdyby nie brakowało im wrażeń. Chcieli spróbować, jak to jest z narkotykami.
Namówił ich do tego poznany na imprezie Rafał L. Zaproponował, że sprzeda im amfetaminę. Widząc dwóch niedoświadczonych w tych sprawach nastolatków, postanowił to wykorzystać. Wziął pieniądze, nie dał "towaru" i uciekł z kompanami. Chłopcy nie zamierzali odpuścić straconych pieniędzy. Gdy spotkali naciągaczy po jakimś czasie na koncercie, upomnieli się o swoje. To wystarczyło, żeby w bandziorów wstąpił diabeł. Najpierw dotkliwie pobili Adriana Z., kradnąc mu czapkę, bluzę i telefon. Gdy chłopak uciekł, Rafał L. pobiegł za nim, a pozostali swą agresję skierowali na Adama G. Prym wiódł Mariusz L. Zwyrodnialec, który dwa miesiące wcześniej wyszedł z więzienia, ma dwoje małych dzieci. Zwyczajne bicie już go nudziło. Kazał struchlałemu ze strachu nastolatkowi klęknąć i... zadowolić się oralnie.
- Pozostali też mnie bili i trzymali za ręce - opowiadał potem o tym, co przeszedł, policji. Robił, co mógł, aby uwolnić się z rąk oprawców.
- "Mario" dawaj, wsadź mu! - krzyczeli Sławomir L. i Marcin M.
Mariusz L. zaś wtykał mu członka w usta, bijąc go po głowie i kopiąc.
- Musisz zrobić mi dobrze, bo cię zaj...bię - syczał. A gdy chłopak opierał się, wpadł w szał. - Nie chcesz, to ja zrobię dobrze tobie - prawie charczał z podniecenia. Razem z kolegami zdjął mu spodnie i zgwałcił szyjką od butelki po piwie. Tego było jednak im mało. Chcąc kompletnie upodlić swoją ofiarę, Mariusz L. z bratem oddali na niego mocz.
Cała czwórka wpadła po kilku tygodniach. Do sądu okręgowego, gdzie zaczął się ich proces, trafili z aresztu śledczego. Przywitały ich... partnerki i matki, przekonane, że ich ukochanym dzieje się krzywda. A oni udają aniołków. Ci, którzy na koniec obsikali chłopaka, mówią nawet, że nic, ale to nic mu nie zrobili. Grozi im do 15 lat więzienia.