Niewyobrażalny zakres winy tego "Piwnicznego potwora", 24-letni okres popełniania przez niego zbrodni, a nade wszystko miejsce, zwykła piwnica, zwykłego domu w zwykłym austriackim miasteczku skłaniały do zadania pytania: "Jak mogło do tego dojść?". Sprawa niezwykle zdeprawowanego Austriaka, który przez lata postrzegany był jako dość miły sąsiad, przeszła już do historii kryminalistyki. Zapewne będzie obiektem analiz i przedmiotem wykładów na studiach prawniczych.
Moją uwagę przykuł jeszcze jeden szczegół. Proces tego potwora trwał przed sądem 4 dni. Słownie: cztery. Zgromadzono tysiące stron akt, przesłuchano setki świadków i zapewne drugie tyle ekspertów. Sprawa była absolutnie wyjątkowa i w związku z tym wymagała wyjątkowej staranności. Nikt austriackiemu sądowi nie zarzuca braku tejże staranności. Jak więc się to stało, że wyrok udało się ogłosić po czterech dniach? W Polsce ta rozprawa w pierwszej instancji trwałaby przecież nie krócej niż rok. Choć zapewne skończyłaby się takim samym wyrokiem. Czy nasz wymiar sprawiedliwości może w związku ze sprawą Fritzla czegoś się nauczyć?