Cała sprawa zaczęła się od publikacji Jarmakowskiego na temat amerykańskich długów ministra sprawiedliwości. Na stronie portalu, z którym współpracuje polonijny dziennikarz, opublikowano kserokopie dokumentów bankowych dotyczących Czumy. Sam minister zareagował wówczas bardzo nerwowo i zamiast wytłumaczyć się, dlaczego nie spłacał zaciągniętych kredytów, publicznie oskarżył Jarmakowskiego, że był tajnym współpracownikiem SB.
Jak dowiedział się tygodnik "Polityka", Jarmakowski całą sprawę bagatelizował do momentu, gdy w zemście za jego publikację na stronie internetowej Andrzeja Czumy pojawiła się lista domniemanych agentów SB. Wciąż jest ona dostępna i widnieje na niej nazwisko Jarmakowskiego (któremu IPN przyznał statut pokrzywdzonego przez komunistyczne służby bezpieczeństwa).
Początkowo dziennikarz próbował sprawę załatwić polubownie. Namawiał przyjaciół, którzy dziś są posłami PO, by nakłonili Czumę do usunięcia jego nazwiska. Choć Czuma obiecał to zrobić, to słowa nie dotrzymał - wręcz przeciwnie. Jak przypomina "Polityka", minister zaczął nawet sugerować, że dowodem na domniemaną współpracę jest bezczynność Jarmakowskiego. Bo "gdyby nie był on agentem, to na pewno by mnie pozwał" - mówił w jednym z wywiadów Andrzej Czuma.
Ten ostatni argument - jak mówi dziennikarz w rozmowie z tygodnikiem "Polityka" - ostatecznie przekonał go, że dłużej nie może już czekać. Jeśli jego nazwisko nie zniknie z listy agentów, sprawa znajdzie swój finał w sądzie.