Czuma tankuje już wprawdzie za swoje, ale na paliwo lub paliwa mu nie wystarcza. Zapomniał widocznie, przed czym ostrzega kierowcę czerwona kontrolka obok kierownicy.
Godz. 10.00. Andrzej Czuma wsiada do swojego prywatnego auta. Po kilku minutach lancia byłego ministra nagle zatrzymuje się na środku ruchliwej ulicy na warszawskim Mokotowie. Polityk wysiada z auta i bezradnie rozkłada ręce. W końcu lituje się nad nim jeden z kierowców. Wspólnie odholowują lancię polityka do warsztatu samochodowego. Były minister jest bowiem przekonany, że w jego samochodzie coś się zepsuło. Okazuje się jednak, że auto jest sprawne, a w baku po prostu zabrakło... benzyny. Czuma wyjmuje więc z bagażnika kanister i rusza ze spuszczoną głową na stację benzynową. Kupuje trochę paliwa i wraca do warsztatu. Potem jeszcze raz podjeżdża na stację, by dotankować paliwa. Uff! Można jechać dalej... A jeszcze niedawno takich kłopotów polityk nie miał w ogóle.
Kiedy był ministrem, jeździł służbowym volvo z kierowcą. Limuzyna zawsze miała bak zatankowany do pełna. Po 13 października, gdy Czuma odszedł z resortu, limuzynę miał nadal do swojej dyspozycji. Ujawniliśmy, że mógł wozić się nią do końca października. W tym okresie przejechał 1667 kilometrów, wlał do baku blisko 260 litrów benzyny, która kosztowała podatników ok. 1200 zł. Po naszych publikacjach te pieniądze Czuma musi oddać. Potwierdza to ministerstwo. - Nota księgowa za używanie samochodu służbowego do celów prywatnych została byłemu ministrowi już wystawiona. Musi się on rozliczyć do końca roku - informuje nas Joanna Dębek z biura prasowego resortu.