"Super Express": - Ostatnio trzech polskich polityków - Jerzy Buzek, Radosław Sikorski, Włodzimierz Cimoszewicz - aspiruje do wysokich politycznych stanowisk poza Polską. Czy wynika to z automatyzmu możliwości - że mamy prawo zgłaszać swoje kandydatury, więc je zgłaszamy? A może jest to zachęta z zewnątrz - ktoś docenia nasz kraj?
Wawrzyniec Konarski: - Żadna odpowiedź o charakterze cząstkowym nie byłaby adekwatna, bo przesądził o tym splot wydarzeń. Być może dla części polskich polityków i polskiego społeczeństwa przekonanie, że ktoś nas docenia, stanowiłoby komfort psychiczny. Ja jestem jednak sceptyczny w tej kwestii, ponieważ polityka generalnie opiera się na grze interesów. Co nie zmienia faktu, że patrząc indywidualnie na pewnych polskich polityków, którzy mają aspiracje europejskie, nie sposób odebrać im atrybutów, aby te aspiracje mogli realizować.
- Zacznijmy od Radosława Sikorskiego jako kandydata na stanowisko sekretarza generalnego NATO...
- To polityk nieprawdopodobnie ambitny. I lubi grać tylko w takie gry, które ma szanse kontrolować. A wydaje się, że tym razem nie ma szans, choćby z uwagi na obecną konfrontację polsko-niemiecką na kanwie Eriki Steinbach i w związku z protekcjonizmem, o który jest oskarżany prezydent Francji.
- Jerzy Buzek jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego?
- W moim odczuciu był kiepskim premierem - zupełnie niepotrzebnie dał się wmanipulować w rolę figuranta, którą mu sprokurował ówczesny szef Solidarności i AWS Marian Krzaklewski. Natomiast to, co się z nim stało w ciągu ostatnich kilku lat na forum Parlamentu Europejskiego, jest jak najbardziej pozytywne. Uzyskał prestiż i charyzmę. Temu politykowi samorealizacja w większym stopniu udaje się na forum europejskim, niż miało to wcześniej miejsce w Polsce. Gdyby udało mu się przenieść swoją efektywność z Brukseli na grunt polski, to znów mógłby stać się istotnym elementem polskiej polityki i zawalczyć o wysokie stanowiska w kraju - nie wyłączając prezydentury. Ale bliższa koszula ciału. Sparzył się na polskiej polityce i woli pozostać na arenie europejskiej.
- Pozostaje jeszcze Włodzimierz Cimoszewicz - być może przyszły przewodniczący Rady Europy.
- We własnym mniemaniu nie został doceniony jako swoisty guru polskiej lewicy. Ale w polityce trzeba zapominać o krótkotrwałych niepowodzeniach. Jeśli uzyskuje się rangę polityka, który może być "zbieraczem" formacji politycznej będącej aktualnie w rozsypce, to decyzja o tym, aby nie podjąć się tego zadania, jest dla mnie przykładem egocentryzmu i egoizmu politycznego. Co nie zmienia faktu, że Cimoszewicz jest odpowiednim kandydatem na przewodniczącego Rady Europy. Ale nie dajmy się zwodzić! Przebiegła forma decyzji, jaką podjął Donald Tusk, powoduje, że nastąpiło interesujące połączenie dwóch różnych podejść - Tusk eliminuje jedynego polityka polskiej lewicy, który mógłby podjąć walkę o prezydenturę. Z kolei rozczarowanie Cimoszewicza do własnej formacji i do tego, że nie był w stanie spowodować, żeby go docenili, idzie w parze z aspiracjami Tuska.
- Czy te trzy kandydatury coś łączy?
- Myślę, że ci trzej panowie zdają sobie sprawę z tego, że najtrudniej jest być prorokiem polityki we własnym kraju.
- Polska zajmuje sporo miejsca na mapie Europy. Czy aby nie za mało Polaków piastuje wysokie stanowiska na unijnych szczeblach?
- Gdybyśmy przenosili nasz potencjał ludnościowy i terytorialny na nasze ambicje, zawsze będziemy mieli za mało reprezentantów.
- Na razie nie udaje się nam być nawet reprezentantem naszego regionu...
- Często widzimy w tym wręcz mityczną nieżyczliwość Europy Zachodniej do nas, ale to czynnik najmniej istotny. Aspirujemy do bycia reprezentantami całego regionu, tymczasem jest to bańka mydlana. Na takiej pozycji nie plasuje nas nie tylko Zachód, ale również nasi sąsiedzi - nie wsparliby naszych wysiłków w tym kierunku. Istotą państw Europy Środkowo-Wschodniej w kontekście uprawiania polityki międzynarodowej jest daleko posunięty egoizm, a co za tym idzie, zupełny brak tożsamości regionalnej, której efektem mogłoby być zawieranie sojuszy taktycznych między Polakami, Węgrami, Czechami, Słowakami. Jednak to inny czynnik najskuteczniej uniemożliwia nam wykonanie tego zadania.
- Co jest tym czynnikiem?
- Fatalny dobór kadr na różne istotne funkcje. Włącznie z zupełnie szalonym i pokazującym daleko idącą niekompetencję wielu osób wyścigiem do Parlamentu Europejskiego. Nie może być tak, że wybory do niego polegają na przesuwaniu nieefektywnych krajowych polityków, którzy często nie wykazują się nawet elementarnymi kompetencjami. Europa postrzega nas również przez pryzmat ludzi, którzy - powiedzmy to otwarcie - łaszą się na status materialny i zestaw przywilejów, jakie daje bycie w Parlamencie Europejskim. To najważniejsza przyczyna nieefektywnego promowania Polski. Czyli sami jesteśmy winni temu, że nie nie udaje się nam wykreować rzeczywiście kompetentnych i mogących tworzyć bardzo pozytywny wizerunek Polski reprezentantów w różnych strukturach europejskich.
Wawrzyniec Konarski
Profesor politologii, wykładowca SWPS i UW