Z politycznego punktu widzenia niemiecka agresja nie była zaskoczeniem. Z wojskowego – sprawa się miała już nieco inaczej. Wojsko miało bronić terenów przygranicznych, wiązać przeciwnika i gdy tylko to jest możliwe – kontratakować. Już w drugim dniu okazało się, że wojsko jest w defensywie i jedyną siłą ofensywną może być lotnictwo. Co prawda wielokrotnie słabsze od Luftwaffe, ale historia wojskowości pokazywała, że słabszy przez zaskoczenie może uzyskać sukces. I tak zrodziła się, streszczając te plany, koncepcja bombardowania przygranicznych miejscowości przeciwnika. Do bombardowania potrzebne są nie tylko, jak łatwo się nawet domyśleć pacyfiście, bombowce, ale także osłona myśliwców. Z tym drugim było gorzej. Mieliśmy na stanie 36 nowoczesnych, w niczym nie ustępujących najlepszym niemieckim odpowiednikom, bombowców PZL P36 Łoś oraz 166 już przestarzałych bombowców liniowych PZL P23 Karaś, jako takich odpowiedników niemieckich Ju-87 Stuka. To te maszyny miały wykonać zadanie mało znaczące w militarnej arytmetyce, gigantyczne – w propagandzie. Celów było wiele, ostatecznie skończyło się na dwóch: dworcu w Nidzicy i fabryce w Oławie.
Dworzec zbombardował jeden, jedyny Karaś. Trudno więc używać w tym przypadku określenia „nalot”. Z lotniska w Zdunowie do celu w linii prostej było nieco ponad 100 km. Karaś przeleciał nad granicą o 9:40 (wg „Wojny w powtórzeniu 1939-45” autorstwa Janusza Pałkiewicza). Leciał z ośmioma 50-kilogramowymi bombami (samolot mógł przenosić maksymalnie 700 kg bomb) Zrzucił je i w niespełna dwie godziny szczęśliwie wylądował, bez poważniejszych uszkodzeń, na lotnisku w Zdunowie. Wielkich szkód to bombardowanie nie wyrządziło, ale zdumienie Niemców, że Polacy atakują ich terytorium było niemałe. Podobnie było, względnie udokumentowanym, bombardowaniem Oławy (Ohlau). Tu też ograniczono się do samotnego rajdu Karasia. Zrzucił on osiem bomb na fabrykę chemiczną. Bombowiec wrócił do Polski. Załoga miała szczęście. Raz, że udało się jej przedostać przez ogień obrony przeciwlotniczej. Dwa, że w tym czasie w okolicy nie było niemieckich myśliwców, bo eskortowały bombowce pustoszące Polskę. Nie wiadomo, jakie straty wyrządziły polskie bomby.
W wojnie obronnej z Niemcami Rzeczpospolita Polska wystawiła 412 samolotów. Tylko 36 samolotów bombowych P-37 Łoś można było uznać za nowoczesne. Wspomniane Karasie (120 sztuk) w 1939 r. były już przestarzałe tak samo, jak 129 myśliwców PZL P-11 i 20 jeszcze starszych P-7. Pozostałe R XII Lublin i RWD-14 Czapla ( (84 sztuki) oraz 13 wodnopłatów R XIII i R VIII Lublin (na stanie Marynarki Wojennej) to maszyny obserwacyjne nie przedstawiające de facto wartości bojowej. Luftwaffe wystawiła do wojny 5-krotnie więcej samolotów w tym 1176 bombowców Do-17, Ju-86, He-111 i Ju-87 Stuka oraz 426 myśliwców Me-109 i Me-110. Niemcy stracili 285 samolotów, Polska – 325.
Polski żołnierz przez parę godzin (2 września) operował na terytorium wroga. Ok. 300-osobowy oddział Wołyńskiej Brygady Kawalerii i Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, wspierany samochodami pancernymi i tankietką, ruszył w kierunku przygranicznej wsi Geyersdorf (dziś Dębowa Łęka). Rozbił placówkę Grenschutzu. Potem artyleria ostrzelała koszary Wehrmachtu w Wschowej (Fraustadt). Nasze wojsko wbiło się na 8 km w głąb III Rzeszy. Potem przyszedł rozkaz odwrotu. Po drodze do Leszna oddział stoczył jeszcze bój z bojówkami V kolumny, które wzięły naszych żołnierzy za… niemieckich. 9 września rozpoczęło się polskie kontrnatarcie nad Bzurą, największa bitwa wojny obronnej w 1939 r. To już jest jednak znana historia…