- Jakaś bzdura. Takie coś podpisałem, gdy prezesem klubu był jeszcze Edwin Koralewski. Ktoś wymyśla takie bzdury, które później krążą jako informacje prawdziwe. A ja stwierdzam, że nie ma to nic wspólnego z prawdą. Jestem czysty.
- Jednak takie nagłe odejście...
- I to po tylu latach wydaje się trochę podejrzane. Pracowałem w Odrze prawie 10 lat. Z roczną przerwą na dyrektorowanie w Legii Warszawa i dwutygodniowym przerywnikiem na Wisłę Kraków. To sporo czasu. Ale moje rozstanie z klubem z Wodzisławia nie ma nic wspólnego z deklaracją antykorupcyjną.
- Pokłócił się pan z nowym prezesem Ireneuszem Serwotką?
- Nie było żadnej kłótni. I nie mam do nikogo pretensji, że pożegnałem się z Odrą. Kiedyś zaczyna się gdzieś pracę i kiedyś się ją kończy. I żeby była jasność - nie dostałem propozycji pracy w innym klubie.
- To może niezgodność charakterów z obecnym dyrektorem Władysławem Kowalikiem?
- Proszę nie doszukiwać się żadnych podtekstów. Władka ściągnąłem do klubu i współpracowało nam się znakomicie.
- Czyli?
- Powiem tylko tyle: może poniosła mnie trochę ambicja i dlatego tak się stało. To powinno wystarczyć. Może kiedyś powiem więcej.