Chodzi o ujawnioną przez "Super Express" aferę ze spółką Agemark, w której władzach zasiadał rzecznik rządu. CBA ustaliło, że złamał ustawę antykorupcyjną zabraniającą ministrom zasiadania we władzach prywatnych spółek. Dowodem przestępstwa miały być podpisy składane przez Grasia na dokumentach firmy już po jego rzekomej rezygnacji z zarządu. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo. Przesłuchała Grasia, który zeznał, że nie pamięta, by podpisywał jakieś papiery. Jego słowa potwierdziła jego żona, Dagmara, która również zasiadała we władzach spółki. Zeznała, że to ona podpisywała w jego imieniu dokumenty. Powiedziała, że nie uzgadniała tego z mężem. Termin do złożenia zeznania podatkowego upływał z końcem marca i chcąc uniknąć kary pieniężnej, zdecydowała się na podrobienie podpisu męża.
Prokuratura postanowiła wyłączyć sprawę podrobienia podpisów Grasia przez jego żonę do osobnego postępowania. Jak już pisaliśmy, krakowscy śledczy i biegli grafolodzy przez rok badali podpisy i orzekli... że ich autorem jest Paweł Graś!
- Łącznie w śledztwie poddano badaniom pismoznawczym 23 egzemplarze dokumentów firmy Agemark. Biegły wskazał, że były to podpisy autentyczne - informuje nas rzecznik krakowskiej prokuratury okręgowej Bogusława Marcinkowska.
Mimo to warszawska prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie Grasia. I wszystko wskazuje, iż mimo wykazania, że rzecznik rządu skłamał w kwestii podpisów, nie ma zamiaru wszcząć go na nowo. Wiadomo też, że Dagmara Graś, mimo że złożyła fałszywe zeznania, broniąc męża, nie usłyszy zarzutów. Zgodnie z prawem świadek, który skłamie w obawie przed zaszkodzeniem bliskiej osobie, nie podlega karze. Wygląda na to, że jedynym, które może ukarać Grasia za jego dziwne interesy i pokrętne tłumaczenia, jest premier Donald Tusk (55 l.).