Daniel W. chyba od zawsze kochał motory. O swoją japońską yamahę dbał jak o własne dziecko, jednak jego największą miłością była żona i ukochana córeczka.
Był już myślami przy swoich najbliższych, kiedy wjeżdżał na ostatnie skrzyżowanie przed domem. Pewnym ruchem podkręcił gaz. Dobrze wiedział, że ma pierwszeństwo i zdecydowanym manewrem wjechał w uliczkę prowadzącą do domu.
Kierowca busu wymusił pierwszeństwo
Na skrzyżowanie wjechał też mercedes sprinter kierowany przez Chińczyka. Azjata jakby nie rozumiał znaków. Zamiast ustąpić pierwszeństwa, bezmyślnie jechał przed siebie. Yamaha z impetem uderzyła w bok transportowego samochodu.
Rozdzierający uszy pisk hamulców i potworny huk towarzyszyły zderzeniu. Motor dosłownie odbił się od samochodu. Po chwili motocyklista leżał na ziemi w kałuży krwi. Mimo natychmiastowej pomocy nie udało się go uratować. Zmarł po kilku godzinach w szpitalu.
Daniel zostawił żonę i małą córeczkę
Pół Morąga przyszło towarzyszyć Danielowi W. w jego ostatniej drodze. Młoda wdowa przez całe nabożeństwo pogrzebowe z rozpaczą wpatrywała się w trumnę ukochanego męża, na której stało jego zdjęcie.
Serce matki Daniela o mało nie pękło z rozpaczy. Jej łkanie co chwila wstrząsało całą świątynią. - Boże, Boże, dlaczego?! - przez łzy wołała matka ofiary tragicznego wypadku.