Damian Malicki ze wsi Modzele Skudosze (woj. podlaskie) zatrudnił się w brygadzie remontowej razem z ojcem, Dariuszem. - Chciał być samodzielny, dorobić do studiów. Wiedział, co chce robić w życiu - opowiada o synu 44-latek. Damian kończył wychowanie obronne. Marzył, by zostać policjantem i od nowego roku miał rozpocząć szkolenie.
Feralnego dnia wyruszyli tylko posprzątać na budowie i zakończyć zlecenie. W siedmiu jechali dostawczym iveco krajową "ósemką" w stronę Białegostoku. Za kierownicą siedział Damian. W osobowym citroenie pilotował ich właściciel firmy. Przed nimi jechał jeszcze litewski tir.
- Szef wyprzedził Litwina i zobaczyliśmy, jak nagle zjeżdża do rowu - opowiada pan Dariusz.
Później okazało się, że szef ekipy ratował się przed pędzącym z przeciwka tirem na białoruskich numerach rejestracyjnych. Białorusin staranował naczepę litewskiej ciężarówki i pędził dalej - wprost w iveco robotników.
- Damian tak odbił kierownicą, że przyjął całą siłę uderzenia na swoją stronę auta. Zginął, ale to uratowało życie moje i trzech kolegów - wspomina pan Dariusz, który zaraz po wypadku siedział obok wraku samochodu i do końca trzymał w swoich rękach stygnącą dłoń syna.
- Marzył, by pomagać ludziom i ostatnie, co zrobił, to uratował nam życie - dodaje ojciec bohaterskiego 22-latka. Niestety, Damian nie mógł uratować wszystkich. Oprócz niego zginęli robotnicy Leszek Godlewski (+ 54 l.) i Mirosław Stepczyński (+ 62 l.) z Zambrowa. Kierowca białoruskiego tira trafił do szpitala. Policja wyjaśnia, dlaczego jechał nie swoim pasem jezdni.