Aż strach pomyśleć, do jakiej tragedii mogłoby dojść, gdyby ten pijak dalej jechał autem. Marek Leik po kłótni z ukochaną swój żal topił w kieliszku. Alkohol szybko zaczął buzować w jego żyłach, ale mężczyźnie nie przeszkodziło to wsiąść do samochodu. - Ciśnienie mi podskoczyło, chciałem pojechać do ciotki. I zahaczyłem o stację paliw - mówi pan Marek. Mężczyzna zatankował za 10 złotych i już chciał płacić za paliwo, gdy jeden z pracowników stacji wyczuł z jego ust alkoholowy wyziew. - Powiedziałem mu: "Panie! Nie ma takiej możliwości, żeby wyjechał pan stąd po pijanemu" - relacjonuje Grzegorz Werra (21 l.), który zapobiegł tragedii i zabrał Leikowi kluczyki do jego renaulta. - Mówiłem mu, że oddam kluczyki, jak będzie trzeźwy - opowiada dzielny Werra.
I gdy wydawało się, że problem został zażegnany, pijany Leik poszedł zadzwonić po policję i zgłosić, że jeden z pracowników stacji odebrał mu kluczyki do auta. Policjanci od razu pojechali pod wskazany adres. I stanęli jak wryci, gdy zobaczyli pijanego i bełkoczącego kierowcę. Stróże prawa chcieli go zbadać alkomatem. Leik nie zgodził się jednak na badanie, tłumacząc, że wypił pół litra wódki, ale dopiero po tym, jak odebrano mu kluczyki do samochodu.
Michał Gawroński, rzecznik policji w Bytowie:
- Za jazdę po pijanemu Markowi Leikowi grozi kara nawet dwóch lat pozbawienia wolności.