Mężczyzna dotąd zupełnie zdrowy na umyśle, jak w transie wykonał to polecenie. Góral spłonął jak pochodnia na oczach swojej przerażonej rodziny!
Patrz tez: Bydgoszcz: Szatan kazał mi okraść parafię
W maleńkiej wsi Słodyczka wszyscy wiedzieli, że Staszek ma złote ręce. Jako cieśla był dosłownie rozchwytywany. Nic więc dziwnego, że kiedy jeździł na Zachód, nigdy nie brakowało mu roboty.
Tym bardziej dziwi fakt, że młody i tak zaradny mężczyzna wydał na siebie wyrok śmierci.
Stanisław Słodyczka wiedziony szatańskimi mocami doskonale opracował plan własnej zagłady. Mężczyzna wyszedł przed dom, od zewnątrz zamknął na klucz drzwi tak, żeby matka i siostra nie mogły mu przyjść z pomocą. Dopiero wtedy stanął przed chałupą, otworzył kanister z benzyną do kosiarki, polał się cały paliwem i zapalił zapalniczkę. Po sekundzie płonął niczym pochodnia. - Słup ognia i dymu był wyższy niż chałupa - dramatyczne chwile wspomina Jan Bąk (21 l.), kuzyn Słodyczki. - Staszek się palił. Leżał na ziemi i wił się z bólu - opisuje mężczyzna, który rzucił się na ratunek desperatowi. - Co go złapałem, to mi w ręce zostawał kawałek jego spalonego ubrania - opowiada, spoglądając na poparzoną dłoń. - Jeden Pan Bóg wie, jak bardzo chciałem mu pomóc...
Poparzony w 80-procentach góral w końcu trafił do szpitala. Niestety, mimo wysiłków lekarzy i modlitw rodziny Stanisław Słodyczka dwa dni później skonał. - Diabeł go opętał, dlatego się podpalił. To przez niego całe to nieszczęście. No i jeszcze wtedy wiał halny - pogrążony w żałobie Jan Bąk doszukuje się przyczyn tragedii kuzyna.