Dwa solidne ciosy wystarczyły, by Amerykanin Dominique Alexander leżał jak długi na deskach. Włodarczyk zdobył co prawda pas mało znanej organizacji, ale miał okazję odebrać tytuł z rąk Mai Stachowskiej - najbardziej urodziwej przedstawicielki wszystkich bokserskich federacji.
Łatwy pojedynek podczas gali w warszawskim kasynie pozwolił "Diablo" zapomnieć o bolesnej majowej porażce ze Steve'em Cunninghamem o mistrzostwo świata IBF.
Czuł powera w ręce
- Przed walką z Cunninghamem czułem, że mam powera w prawej ręce, ale g... z tego wyszło - dosadnie tłumaczył Włodarczyk. - Wtedy oddałem walkę bez walki.
Tym razem jego siła ciosu nigdzie nie wyparowała. Za to z szumnych zapowiedzi obozu rywala nic nie zostało. - Dla mojego boksera niebo jest limitem - buńczucznie twierdził trener Alexandra. Okazało się, że granicą jego możliwości były dwa uderzenia "Diablo".
W drugiej minucie I rundy lewym sierpem Polak rozbił Amerykaninowi łuk brwiowy. - Gdy zobaczyłem, że cieknie mu krew, pomyślałem: "Jest mój" - opowiadał "Diablo".
I szybko dokończył dzieła, posyłając Alexandra na deski precyzyjnym prawym sierpowym. - Jak mu rozciąłem łuk, poczułem siłę i poprawiłem, tym razem skutecznie - mówił nasz bokser.
Zdenerwowali go trenerzy
Rozwiał w ten sposób obawy trenera Fiodora Łapina. - Przed pojedynkiem miałem sporo na głowie, chodziłem na nauki przedmałżeńskie, przekładałem treningi - tłumaczył "Diablo", którego denerwowały też docinki szkoleniowców.
- Wypominali mi, że jestem byłym mistrzem świata IBF. A ja odpowiadam, że jestem przyszłym czempionem, bo ten tytuł do mnie wróci - zapowiada odważnie.
Teraz czekają go przygotowania do ślubu z Małgorzatą Babilońską. Ceremonia odbędzie się w najbliższą sobotę.