Ten horror wstrząsnął całą Polską. Jak to możliwe, że auto z niedoświadczoną dziewczyną za kierownicą wjechało na śmiertelnie niebezpieczny przejazd kolejowy? Dlaczego silnik zgasł? Czy egzaminator, który zdążył uciec z auta, starał się jakoś pomóc swojej kursantce? Te pytania zadają teraz śledczy.
Zachowanie Edwarda R. od początku budzi wątpliwości. Zwłaszcza ludzi, którzy na własne oczy wiedzieli, co się stało. Opowiadali nam, że kiedy zakleszczona w aucie dziewczyna walczyła o życie, egzaminator. jej nie pomagał.
– Siedział w krzakach i obserwował co się dzieje – mówią. To pracownicy pobliskiej betoniarni ruszyli umierającej na ratunek. W tym czasie Edward R. ani drgnął.
– Nie pomagał, nic nie zrobił, nawet się nie zająknął by ja ratować – mówi nam Agata Kamińska z pobliskiego zakładu mechanicznego. Dziewczyna żyła jeszcze, zmarła w szpitalu.
Zachowanie Edwarda R. budzi też wątpliwości prokuratorów. Podczas pierwszego przesłuchania zeznał, że kazał 18-latce uciekać z auta. Jednak kilka dni później, kiedy usłyszał zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym ze skutkiem śmiertelnym, już nie pamiętał, czy wydał takie polecenie.
– W świetle tego, że egzaminator usłyszał zarzut, pierwsze jego zeznania jako świadka nie mają żadnej mocy prawnej – tłumaczy nam prokurator Józef Palenik, szef nowotarskiej Prokuratury.
Jak nam się udało dowiedzieć, po wstępnej analizie nagrań z samochodu egzaminacyjnego biegli nie potwierdzają słów egzaminatora, na nagraniach nie ma śladu by kazał Angelice uciekać.
Prokuratura wystąpiła o 3-miesięczny areszt dla egzaminatora, jednak sąd uznał, że nie jest on potrzebny. – Złożyliśmy zażalenie na tę decyzję – mówi prokurator Palenik.
Dziś sąd ma ponownie zając się sprawą aresztu dla Edwarda R.