Tłumy, które tłoczyły się na spotkaniach z tybetańskim przywódcą, jednoznacznie pokazały, jak ogromna jest tęsknota za polityką. Taką polityką, która wznosi się nie tylko ponad fizyczną przemoc, ale i ponad zwykłe chamstwo, którego w polskiej polityce jest tak wiele.
Zarazem wizyta ta obnażyła jedność polskiej klasy politycznej ponad targającymi ją groteskowymi sporami. Warszawscy radni Platformy Obywatelskiej stchórzyli przed nadaniem rondu w mieście nazwy Wolnego Tybetu. Z kolei prezydent Kaczyński stchórzył przed spotkaniem z Dalajlamą - zamiast niego z przywódcą Tybetu spotkał się Lech Kaczyński, osoba prywatna, godność prezydenta RP zostawiając za drzwiami.
Obawiam się, że dlatego tak kochamy Dalajlamę - tak bardzo chcemy się z nim spotkać - że jego polityka ponosi klęskę. Polityka walki bez przemocy, polityka dawania moralnego świadectwa nie przybliżyła ani o krok już nie tylko niepodległości, ale choćby autonomii Tybetu.
Wielbiąc Dalajlamę, zarazem usprawiedliwiamy się, że nasze sposoby uprawiania polityki - tak bardzo związane z przemocą, nietolerancją, nienawiścią - są jednak słuszniejsze, bo skuteczniejsze. Im bardziej Dalajlama tryumfuje w naszych sercach, tym mniej mamy szansę usłyszeć to, co on naprawdę ma nam do powiedzenia.
Konstanty Gebert
Pseudonim Dawid Warszawski, publicysta "Gazety Wyborczej". Ma 55 lat