Jan Rokita miał ostatnio mnóstwo czasu na intelektualne rozważania. Wypchnięty z głównego nurtu politycznego życia mógł zająć się tym, co jak się wydaje lubi najbardziej, czyli diagnozowaniem rzeczywistości. I choć wszyscy przeczuwali, że prędzej czy później Rokita zrobi z tego użytek, nikt chyba nie spodziewał się, że objawi nam się jako publicysta.
Jego głośny debiut w roli politycznego komentatora zaskakuje i rodzi pytania. Czy to koniec politycznej kariery Rokity? Jaki cel wyznaczył sobie ten jeden z najzdolniejszych do niedawna i co ważniejsze - jeden z najambitniejszych polskich polityków? Choć chętnie zadałabym mu te pytania, nie po to jednak zaprosiłam go do swojego programu.
O wiele bardziej interesujące jest to, co ostatnio napisał i reakcja, a raczej jej brak ze strony obozu rządzącego. Jan Rokita dotknął istoty problemu i co ważniejsze: umiał go nazwać. Pisząc o systemie rządów osobistych Donalda Tuska i - używając języka toczącej się ostatnio debaty - wykastrowaniu roli partii i parlamentu w procesie podejmowania decyzji istotnych dla kraju, wydawało się, że wsadził kij w mrowisko. Tymczasem mrowisko nie drgnęło. Tusk tekstem Rokity się nie przejął, zapewne Polacy też nie. I warto zastanowić się, dlaczego.
Jan Rokita, tłumacząc swój debiut z rozbrajającą szczerością, przyznał, że jest jedynym człowiekiem w Polsce zdolnym do nazywania rzeczywistości. Czyż nie jest imponująca ta wiara we własne możliwości? Można uznać, że miał ku temu podstawy. W walory intelektualne Rokity raczej nikt nie wątpi. Problem polega na tym, że Rokita zapomniał albo udaje, że nie wie, iż warunkiem niezbędnym do pełnienia roli lidera opinii jest przejrzystość intencji.
Czyli odbiorcy nie mogą mieć wątpliwości, kto formułuje oceny i opinie: zatroskany komentator czy ciągle zaangażowany polityk. Rokita przyznał sobie legitymację publicysty, nie oddając partyjnej. Stąd, jak się okazało choćby w moim programie, bierze się trudność Rokity, gdy przychodzi mu w sposób wyraźny i jednoznaczny wyjaśnić meandry swojej politycznej diagnozy. Najpierw mówi, że to, co napisał, to nie jest to, co zrozumieliśmy. A w dalszej części rozmowy potwierdza, że jednak taka jest istota problemu.
Nawet najbardziej trafne sądy Rokity są w tej sytuacji przez niego samego rozmywane. Politycy zaś mają argumenty, by unikać ich poważnego traktowania i odnoszenia się do nich. W tej sytuacji Rokita popełnia analogiczny błąd do Tuska. Też ma wszelkie możliwości, by dużo osiągnąć, ale przez niejasne intencje i cele, ostatecznie ich nie osiągnie. Nie odniesie sukcesu na polu, na którym zdecydował się działać.
Moim zdaniem jest jeszcze jedna kwestia. Jan Rokita sygnuje swoje teksty jako komentator. Czy nie byłoby uczciwiej, gdyby obok dodać, że jest czynnym politykiem? Autor powinien ustalić taką formułę z redakcją dla jasności przekazu, żeby czytelnik dokładnie wiedział, z kim ma do czynienia - wiedział, że czyta teksty nie tylko publicysty, ale także polityka Platformy Obywatelskiej.
I na koniec. Obecność Jana Rokity jako publicysty na pewno wzbogaci język debaty publicznej. To ciekawe pióro, bogata osobowość, a do tego autor często kontrowersyjny, który może wywoływać interesujące dyskusje.
Dorota Gawryluk
Prowadzi w Polsacie program "Konfrontacje". Ma 36 lat