- Nagle zobaczyłem, jak drzewo, w które trafił piorun, leci wprost na nasz samochód - opowiada Karol, który teraz czuwa przy łóżku ciężko rannej mamy.
Burze, które w miniony weekend przetoczyły się nad Polską, dla niektórych wyglądały jak zapowiedź końca świata. Wichury i potężne gradobicia oraz ich skutki - połamane drzewa czy brak prądu - dały się we znaki głównie mieszkańcom północnej części Polski. Najgorzej jednak było w okolicy Torunia.
- W niedzielę było bardzo gorąco, więc pojechaliśmy z mamą nad wodę. Tak około godziny 19, kiedy tylko na niebie pojawiły się czarne chmury, od razu zdecydowaliśmy się wracać do domu - opowiada Karol. Samochód, stare renault, prowadziła pani Hanna. Przerażona kobieta starała się za wszelką cenę bezpiecznie dojechać do domu i schronić przed największą nawałnicą. Niestety, praktycznie u celu podróży rodziny Jagielskich z Dobrzejowic (woj. kujawsko-pomorskie) wydarzył się dramat. - Pamiętam tylko, jak to drzewo na nas leciało. Dalej już nic nie pamiętam. Straciłam przytomność i obudziłam się już w szpitalu - mówi pani Hanna. Kobieta ma złamany kręgosłup, jej synowie także zostali poważnie ranni w potwornym wypadku. - Ja mam złamany mostek - mówi Karol, który razem z najstarszym bratem czuwa przy łóżku mamy. Dwaj pozostali synowie pani Hanny trafili do szpitala dziecięcego. - Myśleliśmy, że to koniec świata. Tylko cud sprawił, że wszyscy to przeżyliśmy - mówi Hanna Jagielska.