Do tragedii doszło ok. godziny 9 w niedzielę 2 września. To wówczas na stacji w Krzepowie 24-letni Kamil K. z Potoczka wpadł pod pociąg relacji Wróblin Głogowski - Lubin. Według dotychczasowych ustaleń mężczyzna wysiadł na feralnej stacji godzinę wcześniej z pociągu jadącego z Zielonej Góry do Wrocławia. Następnie miał on siedzieć na peronie, po czym, widząc nadciągający pociąg, poderwać się z miejsca i rzucić na tory. Kobieta, która widziała zachowanie zmarłego na stacji wspominała, że miał on problemy z utrzymaniem przez co zataczał się.
Śledztwo prowadzone jest pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci. Przeprowadzono już sekcję zwłok zmarłego mężczyzny. Pobrano też krew na ustalenie, czy 24-latek był pod wpływem alkoholu, lub środków odurzających. Na wyniki trzeba poczekać ok. trzech tygodni.
Babcia mężczyny w rozmowie z portalem wspominała, że był fajnym i dobrym chłopakiem, choć lubił poimprezować. Jak mówiła: - Lubił towarzystwo, ale nie było z nim żadnych problemów. Mój syn wziął go do pracy w Niemczech. Kamil właśnie przyjechał na wesele kuzynki pod Głogowem. Mieliśmy się na nim razem bawić w sobotę, 8 września. Stało się jednak tak, że w jednym tygodniu jest pogrzeb wnuka i ślub wnuczki...
Jak dodała: - Kamil kupił sobie na wesele nowy garnitur, koszulę i buty... . Ale do trumny go w tym nie damy. Będzie pochowany w tym, czym najbardziej lubił chodzić. O okolicznościach śmierci i podejrzeniach, że jej wnuk mógł popełnić samobójstwo nie chciała jednak rozmawiać.
Bliscy 24-latka zdecydowali o kremacji Kamila. Został pochowany na cmentarzu w Jerzmanowej.
W całej tej tragicznej historii przewrotny jest fakt, że mężczyzna zginął pod kołami pociągu firmy, w której... sam kiedyś pracował.