Jeśli tego nie zrobi, możemy wystawić, zgodnie z przepisami unijnymi, nakaz aresztowania - mówi w rozmowie z nami Georg Freutsmidl z prokuratury w Landshut. - A gdyby się nadal uchylał, polska policja powinna go zatrzymać i wydać Niemcom. Tak jak to się robi, czyli w kajdankach - podkreśla śledczy. Dodaje też, że sprawa Rokity rozstrzygnie się w przeciągu najbliższych trzech tygodni.
Do incydentu z udziałem Jana Rokity doszło w lutym na lotnisku w Monachium. Po wszczęciu awantury o płaszcze i kapelusze, policja wyprowadziła publicystę z samolotu w kajdankach. Niedoszły premier z Krakowa krzyczał wniebogłosy, że Niemcy go biją, i wzywał na pomoc rodaków. Niewiele to jednak pomogło, a sam Rokita narobił sobie wielu poważnych kłopotów. Według niemieckiej policji były poseł PO najpierw kłócił się ze stewardesą, a potem pchnął ją. Tę wersję potwierdzają świadkowie, m.in. cytowana niedawno przez "SE" Wiesława K., która w samolocie Lufthansy siedziała dwa miejsca za Janem i Nelli (52 l.) Rokitami. Oni sami twierdzą, że wszystkiemu jest winna stewardesa, która miała mieć zły dzień, i że byli szykanowani, bo są Polakami. Niemiecka policja w te opowieści nie uwierzyła. Rokicie postawiono kilka zarzutów, m.in. zakłócenia bezpieczeństwa lotu i naruszenia nietykalności cielesnej stewardesy. Ostatni zarzut dotyczy stawiania oporu wobec funkcjonariuszy państwowych. To przestępstwo zagrożone jest karą od trzech miesięcy do dwóch lat więzienia. Za naruszenie nietykalności stewardesy Rokita może pójść za kratki nawet na pięć lat.