Czwartek, godzina 20, modny bar w sercu Warszawy. Po sejmowych głosowaniach Ludwik Dorn wsiadł do autobusu i przyjechał tutaj "zalać robaka". Były "trzeci bliźniak" siadł przy kontuarze i zamówił głębszego za cztery złote. Później drugiego, trzeciego, czwartego... Z nikim nie rozmawiał, nie rozglądał się... Wzrok wbił posępnie w lustro. Tak pije tylko ktoś rozgoryczony, kogo dopadły jakieś głębokie smutki.
Co tak wstrząsnęło "Żelaznym Ludwikiem"? Wczoraj tygodnik "Wprost" podał, że zdechła Saba, ukochana sznaucerka polityka. Nie wiemy, czy to prawda, bo Dorn nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Wiadomo jednak, że był z Sabą bardzo zżyty. Czworonóg odcisnął zresztą swoje piętno na polskim życiu politycznym. Stał się nawet bohaterem procesu sądowego. Dwa lata temu lewica przygotowała reklamówkę, w której oskarżono Sabę, że poniszczyła cenne meble w gmachu MSWiA. Dorn dowiódł, że to nieprawda i lewica musiała wszystko odszczekać.