Do wypadku doszło we wtorek tuż po godzinie 14, gdy Ludwik Dorn jechał z Warszawy w kierunku Szczytna. Mijając wieś Wydmusy (woj. mazowieckie), polityk nagle stracił panowanie nad kierownicą, zjechał na pobocze i dachował. -Na szczęście dla kierującego, jak i innych uczestników ruchu drogowego nikt nie ucierpiał. Jednak auto, którym jechał pan Dorn, zostało dość poważnie uszkodzone. Poseł we własnym zakresie wezwał lawetę oraz załatwił sobie dalszy transport - opowiada nam Dariusz Wesołowski z ostrołęckiej policji. Dorn tuż po zdarzeniu przyznał się do nieuwagi. - Zagapiłem się i złapałem pobocze - tłumaczył policji, która po przebadaniu go alkomatem oceniła, że był trzeźwy. - Droga w tym miejscu nie jest w najlepszym stanie, są koleiny i trzeba uważać - tłumaczy Wesołowski. Wiadomo jednak, że poseł nie przekroczył dozwolonej prędkości.
Dorn przeżył masakrę
Prawdziwe chwile grozy przeżył były marszałek Sejmu Ludwik Dorn (55 l.). Prowadzone przez niego auto nagle wypadło z drogi, przewróciło się i z całym impetem uderzyło dachem w pobocze. Tylko dzięki dużemu szczęściu były minister spraw wewnętrznych wyszedł z wypadku bez szwanku. Jego zmasakrowany samochód nie nadawał się jednak do użytku. Po wrak opla astry musiała przyjechać laweta.