Ale skąpiradło! Ludwik Dorn (54 l.) chce oszczędzać... na własnych dzieciach! Skierował nawet do sądu sprawę o obniżenie alimentów, jakie płaci swojej byłej żonie Joannie na utrzymanie dwóch nastoletnich córek. A przecież jako poseł zarabia krocie. Jego miesięczne uposażenie wynosi ponad 12 tys. zł, a pierwszoroczniakiem w Sejmie nie jest. Wstyd!
Piątek. Godzina 12.30. Pruszków. Ludwik Dorn ze swoją poprzednią żoną Joanną (obecna - Iza Śmieszek - jest jego trzecią małżonką) spotykają się w sądzie rejonowym. Nie witają się, a wchodząc na salę rozpraw, nie zamieniają ze sobą nawet słowa. Joanna Dorn mówi "Super Expressowi", że sądziła, iż jej były mąż przyśle na rozprawę adwokata. Kobieta nie kryje niezadowolenia ze spotkania z posłem PiS.
Nie wiemy, o jaką kwotę sądzi się "żelazny" Ludwik. Wysokość alimentów uzależniona jest od zarobków. Średnio wynoszą one w Polsce od 200 do 500 zł, ale politycy mają większe dochody niż statystyczny Kowalski. Taki np. wicepremier, minister gospodarki i lider PSL Waldemar Pawlak (49 l.), który też płaci na swoje dzieci, zdradził niedawno, że "co miesiąc jego była żona i najmłodszy syn otrzymują od niego 4 tys. zł, a dwóch pozostałych synów po 1,2 tys. zł". Poseł PiS aż takich zobowiązań na pewno nie ma. Dorn uważa jednak, że za dużo łoży na córki z drugiego małżeństwa - Marię (16 l.) i Zofię (13 l.).
Pewnie przed sądem opowiada, jak to mu ciężko, bo przecież ma jeszcze dorosłą córkę z pierwszego małżeństwa oraz malutką Rozalkę (5 mies.) z obecną żoną Izą Śmieszek-Dorn. Ale przecież były marszałek nie powinien narzekać na brak pieniędzy. Jako wicepremier i marszałek Sejmu zarobił w ubiegłym roku ponad 226 tys. zł. Obecnie jako szeregowy parlamentarzysta dostaje miesięcznie ponad 12 tys. zł pensji z Sejmu. Widocznie mu jednak mało! Po piątkowej rozprawie Dorn skierował się na dworzec PKP, chcąc skorzystać z przysługującego posłom darmowego przejazdu. Jednak zniecierpliwiony długim oczekiwaniem w końcu zdecydował się... na powrót taksówką.