Godz. 11.00. Ludwik Dorn wychodzi ze swojego domu w podwarszawskim Kawęczynie. Najpierw idzie do pobliskiego spożywczaka, gdzie kupuje prasę i pieczywo. A godzinę później rusza swoim mocno wysłużonym peugeotem 106 na bazarek w Grodzisku Mazowieckim. Bo tam jest najtaniej.
Dorn starannie wybiera warzywa oraz kapustę kiszoną. Za każdym razem skrupulatnie liczy pieniądze i długo się zastanawia, zanim zdecyduje się na kupno. A jeszcze niedawno polityk korzystał z luksusów władzy. Jako wicepremier i szef MSWiA, a potem marszałek Sejmu zarabiał ponad 15 tys. zł, woził się służbową limuzyną z ochroną, podróżował po świecie, miał swoje gabinety z sekretarkami i jadał frykasy. Rajskie życie się jednak skończyło.
Od ponad roku Dorn ma na głowie utrzymanie swojej rodziny oraz dwóch córek z poprzedniego małżeństwa. Jego obecna żona Iza Śmieszek-Dorn zrezygnowała z pracy wizażystki i zajęła się wychowaniem córeczki. Dorn nie ma wyboru. Musi zaciskać pasa.