Mężczyzna nie wierzył własnym oczom, kiedy patrzył na zmasakrowaną twarz, na której zwyrodnialcy rozbili solidny drewniany taboret. Na koniec skatowaną kobietę porzucili w kałuży krwi i zrabowali nieduży utarg. - Dorwę ich i rozpłatam łby - mówi syn ofiary.
Przez wiele lat pani Wanda pomagała synowi w prowadzeniu sklepiku z prasą i różnościami na lubelskim osiedlu Czuby. Czuła się pewnie i bezpiecznie, bo sklepik usytuowany jest w środku osiedla, nie dalej niż kilkadziesiąt kroków od jej domu. Aż do feralnego dnia.
Mijało południe, gdy oprawcy weszli do sklepiku. Pani Wanda akurat układała prasę na półkach. Zwyrodnialcy bez słowa dopadli kobietę i zaczęli okładać ją taboretem. Gdy kobieta zaczęła słabnąć, napastnicy postanowili ją jeszcze poddusić. W końcu pani Wanda padła nieprzytomna na podłogę, a jej oprawcy zabrali swój marny łup (600 złotych) i uciekli. Konającą sklepikarkę na szczęście znalazła klientka, która krótko potem do pani Wandy przyszła zrobić zakupy.
- Oni nie chcieli rabować. Oni chcieli ją zabić - uważa syn ofiary. Pan Piotr, oficer Wojska Polskiego w rezerwie, poprzysiągł sobie i mamie, że dorwie bandytów i postawi ich przed sądem. Mówi, że lepiej nawet, by pierwsi dopadli złoczyńców mundurowi, obejdzie się wtedy bez rozlewu krwi. - Zrobiłbym im krzywdę, a wiem, że muszą odpowiadać za próbę zabójstwa, a nie zwyczajnego napadu - mówi, pokazując taboret identyczny jak ten, którym przestępcy skatowali jego mamę. Zrobiony z litego drewna rozpadł się na kawałki na wątłym ciele kobiety.
Pani Wanda nie ma wątpliwości co do tego, komu zawdzięcza życie. - Uratował mnie chyba Anioł Stróż - mówi kobieta, która ze złamaną szczęką, zmasakrowanym nosem, wstrząśnieniem mózgu i okropnymi ranami na całej twarzy trafiła do szpitala. - Ale mój synek da im szkołę - dodaje po chwili skatowana kobieta.