Na pierwszy rzut oka wygląda na zdrowego mężczyznę w sile wieku. Dba o siebie, jeździ na rowerze, a nawet biega. Opalony, przystojny, uśmiechnięty. Nawet gdy zdejmie koszulkę, nic nie widać. Rana po ciężkich operacjach już zbladła. – Mam parę śladów na szyi po wkłuwaniu się w tętnicę – mówi z uśmiechem. Ale jego życie to historia ocierania się o śmierć i heroicznej walki z chorobą.
Zaczęło się, gdy pan Roman był jeszcze młody, krótko przed ślubem. Banalna grypa zamieniła się w coś potwornego. – Nie odleżałem jej, bo miałem zlecenia w pracy – mówi. Przyznaje, że przed trzydziestką wydawało mu się, że jest nieśmiertelny. Niestety, życie napisało inny scenariusz. Pan Roman słabł z dnia na dzień, aż w końcu po roku błąkaniu się po lekarzach okazało się, że zapalenie mięśnia sercowego po grypie zaprowadziło go prawie nad grób.
Trafił do kliniki w Zabrzu. Tam diagnoza nie była radosna. – Przeszczep serca w przeciągu siedmiu dni uratuje mu życie – usłyszała rodzina. Serce znalazło się dla niego w Szczecinie. – Wiem, że to był młodszy mężczyzna z tętniakiem mózgu – mówi pan Roman. Samolot do transportu organu ze Szczecina do Zabrza pożyczył nawet sam Lech Wałęsa. – Operował mnie prof. Marian Zembala. Do końca życia będę mu za wszystko wdzięczny – mówi pan Roman.
Przez kolejne lata był zdyscyplinowanym pacjentem, który przyjmuje tonę leków, dba o siebie, a przy okazji cieszy się podarowanym życiem. Niestety, serce po przeszczepie starzeje się o wiele szybciej i po 25 latach pan Roman stanął przed kolejnym dramatem. – Przeszedłem zawał serca i lekarze uznali, że niezbędny jest kolejny przeszczep – mówi.
To była pierwsza w Polsce udana retransplantacja. Wykonał ją doktor Michał Zembala, syn profesora. - Dzięki nim mam już trzecie serce i czuję się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – mówi pan Roman.