Młoda, ładna, inteligentna, w dodatku biegle mówiąca po niemiecku. Nic dziwnego, że poznanianka, która lepszej przyszłości szukała w Berlinie, od ręki dostała pracę asystenta w dziale marketingu jednego z hoteli. I nic dziwnego, że szybko wpadła w oko przystojnemu Gerhardowi. Zakochał się w niej i oświadczył. No, bajka! Tyle że skończyła się równie szybko, jak się zaczęła, bo już po roku, gdy na świat przyszedł ich synek - Marcin.
Zobacz: Beata Tadla i Jarek Kret razem na Balu Dziennikarzy. To kłamstwo, że się nie kochają!
- Gerhard nie palił się do wychowywania dziecka. Na dobrą sprawę zniknął z naszego życia, pojawiał się rzadko, zwykle w czasie wakacji - opowiada pani Kasia. Ciężar wychowania Marcinka wzięła na siebie. A kiedy już nieco podrósł - zaczęła zabierać go do babci mieszkającej w Poznaniu. - Właśnie tych odwiedzin Gerhard nie umiał zaakceptować. Nie wiem dlaczego. Może nie mógł znieść, że jego syn nasiąka polskością? I za każdym razem zawiadamiał Jugendamt, czyli niemiecki urząd do spraw dzieci i młodzieży - mówi pani Kasia. Wkrótce miała się przekonać, do czego zdolna jest ta instytucja.
Któregoś dnia, korzystając z obecności Gerharda, poprosiła go, by odebrał syna z przedszkola. Zgodził się, ale tego nie zrobił. - I zadzwoniła zdenerwowana przedszkolanka, że po dziecko nikt nie przyszedł - mówi pani Kasia. Czym prędzej pojechała po syna, ale jego już tam nie było. Bo placówka zawiadomiła Jugendamt, a ten bez ceregieli zabrał dziecko i umieścili je w niemieckiej rodzinie zastępczej.
- To nieetyczne działania - ocenia Marcin Gall, prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, które pomaga pani Kasi odzyskać Marcinka. Załatwił zrozpaczonej matce prawnika i wnieśli sprawę do sądu. - I wygramy - zapewnia bez cienia wątpliwości.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail